Portman przeniosła na ekran autobiograficzną, bestsellerową powieść Amosa Oza. Znalazła w niej niezwykłych, prawdziwych bohaterów - młodego pisarza z ambicjami, jego żonę i ich syna, który wychowywany wśród słów mówi, że kiedy dorośnie, sam chce być książką. Być może nigdy nie stanęłaby po drugiej stronie kamery, gdyby nie Krzysztof Kieślowski, którego „Podwójne życie Weroniki” jest jednym z jej ulubionych filmów. To dlatego tak marzyła o współpracy ze Sławomirem Idziakiem. Na jego zaproszenie odwiedziła warsztaty Film Spring Open pod Krakowem, gdzie opowiedziała młodym filmowcom o trudach i radościach debiutowania. „Gdyby życie potoczyło się inaczej, przecież mogłam się tu urodzić!” – mówi o Polsce, kraju swoich przodków i kraju Kieślowskiego.
Z Natalie Portman rozmawia Magda Miśka-Jackowska z RMF Classic.
„Opowieść o miłości i mroku” zachwyciła czytelników nie tylko w Izraelu. To najchętniej czytana izraelska książka na świecie. Postanowiłaś właśnie jej poświęcić tak ważny moment swojego życia, jakim jest debiut reżyserski. Co takiego w niej znalazłaś?
Jest w tej książce tyle tematów! Była dla mnie potężnym źródłem inspiracji. Ta opowieść ma wiele różnych warstw. Jest tam i wielka historia, i bardzo szczególny, rodzinny trójkąt – matka, ojciec i syn. Jest miłość do języka i prawdziwa celebracja słów, co naprawdę kocham. Jest tam również zapisany ten moment, w którym rodził się język hebrajski, a to było wyjątkowe na skalę światową. W magiczny sposób udało się przywrócić do życia właściwie martwy język. Wskrzesić go. Cała ta książka jest niesamowita i to na wielu płaszczyznach.
Pamiętasz, co mówiono dookoła ciebie, gdy powiedziałaś, że chcesz zrobić z tego film?
Miałam dużo szczęścia, bo dostałam wspaniałe wsparcie. Ludzie naprawdę stali za mną, włączając w to najbliższych, czyli mojego męża. Wiesz, gdy chcesz zrobić coś tak dużego jak wyreżyserowanie filmu, to naprawdę wymaga dużego wsparcia. Było niezbędne, a ja je dostałam.
Miałaś przy sobie Sławomira Idziaka, który jest w Europie jednym z największych autorytetów młodych filmowców.
Sławomir jest dla mnie bohaterem. Filmy, które zrobił, były i są dla mnie wielką inspiracją. Obrazy, jakie wykreował dla kina, to najpiękniejsze wizje, jakie mam w głowie. „Niebieski”, „Krótki film o zabijaniu”, „Podwójne życie Weroniki”… I jeszcze „Helikopter w ogniu”, „Harry Potter”. Wszystko, co zrobił, było wyjątkowe, oryginalne i naprawdę wspaniałe. Bardzo mi pomógł przy pracy, od dramaturgii aż po wizualne zaplanowanie kolejnych scen. I wybranie właściwych lokacji. Czasem wydaje ci się, że coś jest świetne, a potem kiedy postawi się kamerę, okazuje się, że wcale tak nie jest. Jego rady były tu bardzo ważne. Pamiętam, że powiedział, abyśmy zobaczyli aktorów na dużym ekranie, zanim ich zaangażujemy. To było istotne. Inaczej patrzy się na człowieka okiem kamery, inaczej w życiu. Inaczej, gdy reżyserem obsady jest komputer.
Walczyłaś o ten film 7 lat.
Tak, zajęło to mnóstwo czasu… Wreszcie pomyślałam, że jak tego w końcu nie zrobię, to nie zrobię tego nigdy. Taka myśl zawsze jest dobrym impulsem, aby doprowadzić sprawę do końca.
Reżyserowanie sprawiło ci frajdę?
Największą radość daje dynamika grupy. Masz wokół siebie ludzi, którzy wspaniale pracują, są ci życzliwi i oddani. Pomagają kreować twoje wizje, realizować twój plan. Wzruszające jest mieć taką ekipę, która pomaga ci w czymś, czego bardzo chcesz. To był w ogóle świetny czas i myślę, że o to chodzi w pracy przy filmie. Ważna jest ta zabawa, wspólne spędzanie czasu. Jeśli chodzi o mnie, wszystko, co robię, chciałabym robić z miłości, a nie w bólu. Oczywiście, ten ból jest w naszym życiu i czasem przenosimy go do pracy. Ale w grupie ludzi, którzy robią razem film, chcesz, aby to było pozytywne doświadczenie. Bo z niego rodzi się sztuka.
Nie tylko wyreżyserowałaś „Opowieść o miłości i mroku”, ale także zagrałaś tam jedną z głównych ról - Fanię, matkę Amosa Oza. To duże wyzwanie, zwłaszcza, kiedy się debiutuje jako reżyser. Po trudnym ujęciu kamera stawała, ale to nie był żaden przystanek dla ciebie jako reżysera.
To prawda, ale z drugiej strony, była w tym pewna miła kontynuacja. W takiej sytuacji możesz stwarzać na ekranie coś dokładnie w taki sposób, w jaki sobie wymyśliłaś. Ta wizja jest tylko twoja. To był dla mnie zaszczyt móc zrobić obie te rzeczy. Dzięki temu ta przygoda była jeszcze wspanialsza. I wiesz co, nie przytłoczyła mnie. Za bardzo kocham swoją pracę.
Jakie emocje przyniosła ci Fania? To piękna, ale i bardzo smutna, targana uczuciami postać.
Każda rola niesie ze sobą coś innego. W każdą wkłada się część siebie, aby tę postać zrozumieć, znaleźć się w jej głowie. Fania jest tajemniczą, nieodgadnioną bohaterką. Włożyłam w nią to, co Oz zapisał w książce o swojej prawdziwej matce, ale także własne doświadczenia matki, emigrantki, żony. Doświadczenia kobiety w świecie, Żydówki, historie moich mamy, babci. Wszystko to zagrało.
Krzysztof Kieślowski mówił, że robi filmy po to, aby je montować. Słyszałaś o tym?
Nie… Naprawdę? Nie wiedziałam. To bardzo interesujące. Wiesz, jest coś halucynogennego w siedzeniu w ciemnym pokoju, gdy patrzy się godzinami na ekran… Godzinami… I nagle zaczynają się pojawiać nowe rzeczy. Pomysły rodzą się tam, gdzie tak długo się szukało, czasem przez kilka miesięcy. Montaż jest bardzo ciekawym, ekscytującym procesem.
Czy zdarzyło się, że zobaczyłaś w montażowni coś, czego nie widziałaś na planie?
Setki razy. To takie drobiazgi, cenne - dziewczyna, która przesuwa w górę swoją bransoletkę, mały, piękny gest… Jesteś skupiona na dialogach, na scenie i nie zwracasz na to w pierwszej chwili uwagi. Tak jak na plusk wody i wiele innych rzeczy.
Dostałaś niezwykłą lekcję reżyserii. Mam na myśli współpracę z najlepszymi w tej dziedzinie sztuki.
Nauczyłam się czegoś od każdego reżysera, z którym pracowałam. Mike Nichols nauczył mnie tego, aby zawsze pamiętać o historii, którą opowiadamy. W montażowni miał zwyczaj nazywania fragmentów filmów. Mówił – to jest moment, kiedy oni się w sobie zakochują, albo ona się dowiaduje, że on ją zdradza… i tak dalej. Mówienie tego, nawet do siebie, nazywanie. Wykorzystałam to w swojej pracy. Terrence Malick miał wolność. Mówił: kręć wszystko dookoła, dodatkowe rzeczy, wykorzystuj przypadki, pomyłki! Niech wszystko będzie procesem, odkrywaniem. I to też było ważne. Darren Aronofsky natomiast pracuje inaczej z każdym aktorem i chciałam to pożyczyć też do swojej pracy, aby wiedzieć, jak dotrzeć do każdej z osób.
Masz już swój charakter „reżyserskiego” pisma?
Tak, bo na końcu tego wszystkiego zawsze zostaje się samemu. Jesteś tylko ty i twoje pomysły. I to zawsze będzie inne niż wzorce.
Amos Oz powiedział mi, że gdyby mógł polecieć w kosmos, albo spędzić jeden dzień jako mucha w jakimś domu, u jakiejś rodziny, której nie zna, wybrałby to drugie. Czy dla ciebie również tajemnice rodzinne są najbardziej fascynującymi tajemnicami świata?
Tak! Prawdziwe historie są zawsze najbardziej niewyobrażalne. Słyszy się czasem takie historie z życia wzięte, ale gdyby je opisać w książce, nikt by ci nie uwierzył. I to dotyczy wszystkich lat. Właśnie czytałam książkę, której akcja dzieje się w połowie XIX wieku, w Stanach Zjednoczonych. Oczekiwałabyś takiej sztywnej atmosfery, jak w czasach wiktoriańskich, a tu proszę – skandaliczne, dzikie życie wyższej klasy! W każdych czasach żyli tacy szaleni ludzie.
W filmie jest taki poruszający fragment o marzeniach. O spełnionych marzeniach, które niosą rozczarowanie.
Sama jestem marzycielką. Ale wiesz, co odróżnia ludzi takich, jak Amos, od takich jak jego matka? Amos wie, że spełnianie marzeń może rozczarować. Ale nie przestaje marzyć dalej… Wie, że jest mrok, są rozczarowania, ale tym, co popycha nas do przodu, są właśnie marzenia. Ludzie, którzy przestają marzyć z powodu rozczarowań, którzy tego nie rozumieją, popadają w ciemność, szaleństwo. Staram się być jak Amos. Mieć świadomość, jaka jest rzeczywistość. I marzyć dalej.
Amos Oz to wyjątkowy człowiek. I twórca.
To jeden z najwspanialszych umysłów naszych czasów, pisarzy, ambasadorów pokoju. Jest jedyny w swoim rodzaju.
Podróżujesz po świecie przez całe swoje życie. Filmowcy z reguły na to narzekają. A ty?
Ja to kocham! Uwielbiam być w nowych miejscach, których nie znam. Nienawidzę tylko latania i innych sposobów podróżowania. Gdyby można było pstryknąć palcami i znaleźć się nagle gdzieś indziej! Podróżowanie jest jednym z najlepszych momentów tej pracy.
A dom jest…?
Zawsze tam, gdzie jest rodzina.