Urodzony w Brazylii Joao Carlos Martins uznawany jest za wybitnego interpretatora Bacha. Zabłysnął już w dzieciństwie. Gdy miał 8 lat, po zaledwie roku nauki gry na fortepianie, wygrał konkurs sponsorowany przez Bach Society of Brazil. Uwagę świata przyciągnął w 1961 roku, kiedy wystąpił na żywo w Waszyngtonie i Nowym Jorku. W programie miał wtedy wszystkie preludia i fugi Bacha z dwutomowego zbioru „The Well-Tempered Clavier, Book”. Tamte koncerty w USA stały się dla niego przepustką do sal koncertowych na całym świecie.
U szczytu kariery pokonała go jednak choroba neurologiczna, z którą zmagał się od dawna. Już w wieku 20 lat Martins zauważył, że palce jego prawej dłoni „zwijają się” po kilku godzinach ćwiczeń. Lekarze orzekli, że cierpi na dystonię ogniskową, schorzenie powodujące mimowolne skurcze. W wieku 29 lat potknął się i upadł podczas gry w piłkę nożną w Central Parku, uszkadzając nerw łokciowy, co wzmogło ból w tej ręce. By grać, przechodził kolejne operacje i rehabilitacje. Z mizernym skutkiem. W końcu choroba zmusiła go do zakończenia kariery.
Swój pożegnalny koncert Joao Carlos Martins zagrał w 1998 roku. Miał wówczas 58 lat i był pewien, że już nigdy nie wystąpi publicznie. „Gdyby wtedy przed fortepianem stała kamera, zarejestrowałaby łzy płynące z moich oczu. Wiedziałem, że trzy dni później stracę prawą rękę” – wspomina artysta w rozmowie z dziennikiem „New York Post". Miał już wtedy wyznaczony termin operacji przecięcia nerwu łokciowego, który kontroluje mięśnie przedramienia i dłoni. Ręki nie stracił, ale po tym zabiegu nie mógł już grać na fortepianie obiema dłońmi. „Rozpocząłem nowe życie” - powiedział w „The Post”. Nadal poświęcał się muzyce - dyrygował orkiestrami i prowadził programy muzyczne dla nastolatków z biednych domów.
W 2020 roku Martins otrzymał nieoczekiwaną szansę na przezwyciężenie niepełnosprawności. Po jednym z prowadzonych przez niego koncertów do jego garderoby przyszedł projektant przemysłowy i motoryzacyjny Ubiratano Bizarro Costa i wręczył mu parę bionicznych rękawiczek. Sam je zaprojektował, specjalnie z myślą o Martins. Dzięki nim pianista miał znów móc grać obiema dłońmi. Artysta podziękował, ale w duchu uznał, że to gadżet raczej dla Dartha Vadera niż koncertującego pianisty. „Z tymi rękawicami być może uda mi się wygrać walkę bokserską, jednak w tak delikatnej materii nie pomogą” - powiedział bez ogródek konstruktorowi.
Mimo sceptycyzmu Martins zaprosił jednak Costę na lunch do swojego domu, by przedyskutować projekt. Ostatecznie zaczęli razem pracować nad ulepszeniem prototypu. Po wielu modyfikacjach powstał produkt finalny - rękawiczki wykonane z czarnego neoprenu ze szkieletem wydrukowanym w technologii 3D. Nad palce wysuwają się pręty, inspirowane… tylnym zawieszeniem w samochodzie Formuły 1. Podnoszą one palce pianisty po każdym dotknięciu klawisza fortepianu.
Joao Carlos Martins widzi w tych rękawiczkach rozwiązanie tymczasowe. We wspomnianym wywiadzie dla „New York Post" stwierdził, że dzięki nim jest co najwyżej „10-procentowym pianistą” - w porównaniu z okresem, gdy był w swojej szczytowej formie. Mimo to odważył się po prawie 25 latach powrócić do wykonywania koncertów fortepianowych. Powrócił w wielkim stylu. W ubiegłą sobotę wystąpił bowiem w nowojorskiej Carnegie Hall. Tego dnia obchodził 60. rocznicę swojego debiutu w tym miejscu. (PAP Life)