50 lat temu odbyła się premiera "Ziemi obiecanej"

Obejrzawszy "Ziemię obiecaną", Ingmar Bergman uznał ją za jeden z dziesięciu najważniejszych filmów w historii kina – przypomniał Daniel Olbrychski. Arcydzieło wyreżyserowane przez Andrzeja Wajdę miało premierę 21 lutego 1975 r. w warszawskim kinie Relax.

50 lat temu odbyła się premiera "Ziemi obiecanej"
Kadr z filmu/fot.PAP/ CAF/Reprodukcja

"Dla mnie Ziemia obiecana jest jednym z najlepszych filmów polskich" – powiedział PAP krytyk filmowy i historyk kina Stanisław Janicki. "To połączenie wielu gatunków i tendencji w jedno. Z jednej strony jest to przecież dramat społeczno-psychologiczny, z drugiej jedna z najwspanialszych panoram ówczesnego życia. Absolutnie wiarygodny i bardzo mocny przekaz, jak wtedy wyglądało życie" – wyjaśnił.

Film jest ekranizacją powieści autorstwa Władysława Stanisława Reymonta o tym samym tytule. Opowiada historię trzech przyjaciół – polskiego ziemianina Karola Borowieckiego (Daniel Olbrychski), niemieckiego przemysłowca Maksa Bauma (Andrzej Seweryn) i żydowskiego handlowca Moryca Welta (Wojciech Pszoniak), którzy w realiach XIX-wiecznej Łodzi postanawiają od podstaw zbudować własną fabrykę.

"To jest film, który się nie starzeje. Ile razy go oglądam, ciągle widzę, jak jest rzeczywiście wspaniały i poza naszą trójką tam każda rola jest aktorskim arcydziełem" – powiedział PAP Daniel Olbrychski. Wojciech Pszoniak w rozmowie z PAP (2020) ocenił, że to jest "wielki film". "Gdyby zrobili go Amerykanie albo Włosi, świat znałby go na pamięć" - podkreślił. "Ziemia obiecana jest dla mnie filmem przełomowym, z którego znaczenia zdałem sobie sprawę wiele lat po premierze" – dodał Andrzej Seweryn. "Ten film uczynił mnie osobą znaną w środowisku filmowym we Francji i w innych krajach Europy czy w Stanach Zjednoczonych" - podkreślił.

"Oglądałem go na przestrzeni lat parę razy i nawet o milimetr się nie zestarzał" - powiedział PAP Piotr Fronczewski grający w filmie Von Horna. "To jest najlepszy dowód, że był niezwykle udany na każdym poziomie – również scenograficznym, kostiumowym, charakteryzatorskim. To jest wielki film, jeden z największych, jeśli nie największy w historii powojennego kina polskiego" - ocenił.

"Przyznam, że gdy Andrzej Wajda zaproponował mi rolę w swoim filmie, to raz jeszcze przeczytałem +Ziemię obiecaną+, która przy okazji pierwszej lektury nieco mnie rozczarowała" – wspominał Olbrychski. "Gdy zaczynaliśmy kręcenie filmu, nie spodziewałem się takiego sukcesu. Kiedy już trwały zdjęcia - to tak. Myliłem się, początkowo sądząc, że to będzie zbyt nudne" – dodał.

"W czasie zdjęć nie przypuszczałem, że film ten będzie miał tak ogromne znaczenie w historii polskiego kina" - powiedział Andrzej Seweryn. Przypomniał też "sondaż, w którym polscy kinomani wypowiedzieli się na temat wartości tego filmu i uznali go za najlepszy film polski" (plebiscyt miesięcznika "Film", 1996 - PAP).

"Naprawdę widzom w tym filmie spodobała się najbardziej sama realizacja – energia aktorów, wyrazistość scenerii, gwałtowność akcji. Myślę, że widz poczuł patriotyczną satysfakcję, że umiemy i możemy w Polsce zrobić taki amerykański film – tak jakby chciał, żebyśmy umieli wyprodukować porządny angielski zamek do drzwi czy niemiecki samochód" - powiedział Andrzej Wajda w tygodniku "Literatura" (1975). Wspominał, że pomysł ekranizacji powieści noblisty był dość przypadkowy. "Przeczytałem Chłopów Reymonta, ale nie poruszyła mnie ta powieść. Nigdy nie zrobiłbym z niej filmu. Przypadkowo trafiłem na Ziemię obiecaną dzięki Andrzejowi Żuławskiemu, który mi ją podrzucił" - wyjaśnił.

"Ziemię obiecaną" kręcono nie tylko w Łodzi, w której wykorzystano m.in. pałace i fabryki Poznańskiego - obecną "Manufakturę" - i Scheiblera. Ekipa filmowa pracowała w Pabianicach, Bielsku, Wrocławiu (ZOO), Cieszynie (Teatr im. Adama Mickiewicza) i Skierniewicach (dworzec kolejowy). Produkcja była dużym przedsięwzięciem logistycznym i organizacyjnym. Autorami zdjęć byli Witold Sobociński, Edward Kłosiński i Wacław Dybowski. Jest to szczególnie warte wspomnienia, bowiem siłą filmu jest - jak wspominał Piotr Fronczewski - nie tylko znakomite aktorstwo, ale również fenomenalna praca wykonana przez resztę ekipy filmowej, co pozwoliło tak dojmująco i realistycznie oddać ówcześnie panujący kontekst.

Prócz wspomnianych wyżej aktorów, w filmie wystąpili m.in. Kalina Jędrusik (Lucy Zuckerowa), Anna Nehrebecka (Anka), Bożena Dykiel (Mada Muller), Jerzy Nowak (Zucker), Andrzej Szalawski (Herman Buchholz), Stanisław Igar (Grunspan), Franciszek Pieczka (Muller), Andrzej Łapicki (Trawiński), Wojciech Siemion (Wilczek), Zbigniew Zapasiewicz (Kessler) i Jerzy Zelnik (Stein). Niezwykłą kreację stworzył Włodzimierz Boruński (Halpern), który, zdaniem poety i krytyka Piotra Matywieckiego, "reprezentuje" w filmie swego bliskiego krewnego Juliana Tuwima. "Jest żywym przedstawicielem zmarłego poety, chodzącego jako widmo po mieście swojej młodości" - napisał w książce "Twarze Tuwima" (WAB ,2007).

"Ziemia obiecana ukazuje nam kapitalizm nieucywilizowany, surowy, prawdziwszy, jakby będący emanacją samej zwierzęcej natury człowieka. Świat łódzkiego biznesu jest tak jawny i naturalny w swojej nikczemności, że aż - na zasadzie paradoksu - wydaje się światem, który w ogóle nie zetknął się z normami etycznymi, światem bez grzechu. Przez ten obszar mroku przechodzi jedyna smuga światła: przyjaźń łącząca Polaka, Żyda i Niemca. Ta przyjaźń i solidarność jest wyzwaniem rzuconym wilczemu stadu" - recenzował w 1974 roku na łamach magazynu "Kino" krytyk Konrad Eberhardt. Z kolei Tomasz Burek spostrzegł, że "z pozoru może się wydawać, iż Wajda jest zafascynowany niespożytą siłą witalną, energią, przedsiębiorczością, a także brakiem zahamowań i życiowym bądź seksualnym apetytem trzech młodych bohaterów Ziemi obiecanej." Dodał, że Wajda "ostrzej niż to napisał Reymont, wydobywa na jaw całą pustkę ich życia, pokrytą dynamicznym infantylizmem i automatyzmem robienia za wszelką cenę grubych pieniędzy". Dzięki temu możemy "Ziemię obiecaną" rozpatrywać w kontekście szerszym, niż tylko poprzez pryzmat XIX-wiecznego kapitalizmu.

Film spotkał się nie tylko z entuzjazmem publiczności, ale również z uznaniem peerelowskich władz. "W przeddzień 30 rocznicy wyzwolenia Łodzi odbyły się przedpremierowe pokazy Ziemi obiecanej dla Łodzian. Głos zabiera starszy robotnik z Zakładów im. Dzierżyńskiego: Obraz jest taki, jaki przekazywali ojciec i dziadek. Brak mi tylko zorganizowanej klasy robotniczej" - pisał Michał Misiorny w recenzji pt. "Łódź nie była Ziemią obiecaną" ("Trybuna Ludu", 1975).

"Z tytułem łączy się pewna dwuznaczność: do dziś nie bardzo wiadomo, czy Ziemia obiecana podkopywała skrycie system – jak czynił to cały ciąg dzieł od Szkoły Polskiej po kino moralnego niepokoju, czy odwrotnie – przypochlebiała się władzy? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie bez uważnej analizy zawartego w filmie przekazu, skierowanego do premierowej publiczności" - napisał historyk filmu i krytyk prof. Tadeusz Lubelski w artykule pt. "Dwie ziemie jałowe: 1898 i 1974" ("Kwartalnik Filmowy", 1997). "Wspomniana dwuznaczność najlepiej została uchwycona w dowcipnym telegramie przesłanym reżyserowi przez kolegów z okazji przyznania Ziemi obiecanej Grand Prix Festiwalu w Moskwie: Bogu co boskie. Cesarzowi co cesarskie. Serdecznie gratulujemy moskiewskiego sukcesu festiwalowego – Prezydium SFP. Z pozoru obszar tego co cesarskie był tu istotnie znaczny; toteż został on skwapliwie wykorzystany przez peerelowską władzę jako krytyka nieludzkiego systemu kapitalistycznego" - wyjaśnił. Przypomniał, że według pierwotnych planów Wajda planował też wprowadzenie do filmu cytatów z Manifestu Komunistycznego. "Prowadził nawet korespondencję z Janem Lenicą, który miał owe cytaty plastycznie przysposobić na potrzeby dzieła. Na którymś etapie przygotowań szczęśliwie zrezygnował z tego pomysłu" - dodał prof. Lubelski.

Ówczesne władze, zadowolone z "postępowej wymowy" filmu, najwyraźniej nie zauważyły że po 30 latach ich "robotniczo-chłopskich" rządów warunki pracy w łódzkich fabrykach niewiele się zmieniły od opisanych przez Reymonta czasów. "Tam prawie nie ma dekoracji. To wszystko jest prawdziwe. Taki film już dzisiaj nie mógłby powstać. Nie byłoby pieniędzy i nie ma już tych maszyn, tych fabryk, tych ludzi. To wszystko od XIX wieku tak wyglądało" – mówił PAP Wojciech Pszoniak.

"Mieliśmy szczęście, że te hale i fabryki jeszcze funkcjonowały – maszyny z końca XIX wieku wciąż działały. Przebraliśmy tylko pracujące na nich kobiety w stroje z XIX wieku. Dzisiaj Piotrkowską i inne ulice trzeba by porządnie adaptować, a wtedy myśmy wchodzili w żywą dekorację" – dodał Daniel Olbrychski.

"Ta fabryka, Łódź i to wszystko razem miało duszę. Myślę, że to w jakiś sposób pomagało nam i Andrzejowi Wajdzie – byliśmy w autentycznym świecie robotników, dotykaliśmy tej rzeczywistości naprawdę" – ocenił Pszoniak.

"W wizji Wajdy Łódź to miasto spotęgowane, przerysowane, owładnięte jednym celem. Dźwięk krosien i zgiełk giełdy są jego muzyką, która oszałamia, zabija uczucia, odbiera rozum i zapędza w obłędny rytm. Miasto Wajdy, wyolbrzymione i spotworniałe czarne królestwo kapitału i spekulacji - to Łódź, ale także dżungla Manchesteru lub Chicago. Wielkofabryczny rapsod zagłusza krzyk człowieka, którego miażdżą tryby. Na białych suknach pojawiają się czerwone kwiaty" – recenzował przed laty w "Filmie" Aleksander Ledóchowski (1933-90).

Reżyser poczynił znaczące zmiany w stosunku do literackiego pierwowzoru, m.in. złagodził nieco zarzucane powieści "antysemickie brzmienie". "Moją sugestią od samego początku było, by nie robić kliszy z powieści" – wspominał Pszoniak. "Film Andrzeja Wajdy – spójny i rozdarty, jednolity i wielostylowy, piękny i dosadny. Mistrzowsko przeczuty i niekonsekwentny. Styl, w którym z grzechów wybucha żywiołowość. Łączy urodę ze złym smakiem, rozum z uczuciem, intuicję z doświadczeniem, poezję z prozą. Film wybitny" – ocenił Aleksander Ledóchowski. Mimo to antysemicka interpretacja dzieła Reymonta i tak filmowi zaszkodziła. "Ziemia obiecana" – zgłoszona jako polski kandydat do Oscara kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny - nie dostała statuetki.

"Zawsze chciałem zrobić taki amerykański film. Nic dziwnego, że nominacja do Oscara budziła nadzieję na zainteresowanie w USA. Prędko jednak miałem się rozczarować. Konferencja prasowa w Hollywood sprowadziła się do dyskusji wokół polskiego antysemityzmu, a zakończyła wręcz absurdalnie. Pewien dziennikarz, przybyły z Izraela, który najostrzej krytykował mój film, na pytanie, gdzie widział Ziemię obiecaną, odpowiedział: Ja wcale nie muszę oglądać tego filmu, wystarczy, że przychodzi z Polski. Zrozumiałem wtedy, że tragicznego spadku po zagładzie Żydów na polskich ziemiach nie może załatwić żaden film, a już z pewnością nie polski" - wspominał Andrzej Wajda. "Żydzi w USA nie chcą się wywodzić od tych bezwzględnych w interesach twórców Ziemi obiecanej, oni raczej wolą pochodzić od sympatycznego Skrzypka na dachu" - dodał.

Zdaniem Pszoniaka, filmowi zaszkodził również kontekst wydarzeń roku 1968. "Moim zdaniem Oscara wówczas dostał słabszy film – Dersu Uzała Akiry Kurosawy" – ocenił aktor.

"Polityczne zamieszanie przekreśliło szansę Wajdy na Oscara. Dość powiedzieć, że w uzasadnieniu nagrody dla filmu Dersu Uzała Akiry Kurosawy Akademia napisała, że nagradza film nieobrażający niczyich uczuć" - przypomniał Bartosz Staszczyszyn w artykule  pt. "O krok… 10 polskich filmów, które otarły się o Oscara" (culture.pl, 2015).

Więcej uznania film Wajdy zyskał w Europie. "Wstrząsający jest obraz miasta namalowany przez Wajdę: jego brudne i groźne fabryki, jego rezydencje uginające się pod ciężarem ostentacyjnego bogactwa, ale pozbawione gustu i kultury, jak siedziba Mullera. Przypomina to opisy Dickensa, Zoli, Gorkiego i płótna naturalistyczne tamtej epoki (Corota, pierwszych Van Goghów, Edwarda Muncha) oraz nieco późniejszych ekspresjonistów niemieckich, jak Knopf, Meidner, albo Grosz, świadków społecznego protestu" – recenzował w 1976 roku na łamach francuskiego "Ecran" Max Tessier.

Michael Schwarze z "Frankfurter Allgemeine Zeitung" akcentował natomiast, że "Ziemia obiecana" została przyjęta w Polsce "raczej z rezerwą". "Reżyserowi miano przede wszystkim za złe, że Borowieckiego, Polaka, wyposażył w najbardziej odrażające cechy charakteru. Tego rodzaju interpretacja nie odpowiada oryginałowi" - napisał. "Powieść Reymonta była w poważnej mierze antysemicka" - dodał. "Borowiecki pozostaje aż do końca najbardziej złośliwą i destruktywną postacią. Jego nieludzkość Wajda bardzo logicznie wytłumaczył okolicznościami. Borowiecki, jako najmniej zamożny, musiał szczególnie być człowiekiem bez skrupułów, ażeby się potwierdzić. Bezlitosna ocena historii Polski, rezygnująca z wygodnej tezy, iż źli byli zawsze Żydzi albo Niemcy, stanowi o wartości tego filmu" - ocenił Michael Schwarze.

Ćwierć wieku po premierze powstała nowa "reżyserska wersja "Ziemi obiecanej", krótsza o ok. 30 minut - film z 1975 r. trwał prawie 3 godziny. "Przed laty chwalono rytm i impet Ziemi obiecanej, dziś jednak wydały mi się one niewystarczające; przemontowałem więc film, znacznie go skracając. Także dźwięk musiał być poddany daleko idącej obróbce, ze względu na nowe możliwości techniczne dzisiejszych kin" - wyjaśnił Andrzej Wajda ("Kino", 2000) . Do nowej wersji dodał scenę, "w której łódzcy bankierzy i rachmistrze, ludzie bardzo różni razem muzykują". "Bohaterowie, którzy myślą tylko o pieniądzach, i przed oczami mają same taryfy celne, spotykają się nagle po to, żeby grać wspólnie jakiś kwartet Mendelssohna czy Schumanna. To nie tylko zaskakuje, to czyni film bardziej paradoksalnym i głębszym" - napisał reżyser.

Zmienił także kolejność niektórych scen i dodał sekwencje z serialu telewizyjnego. Wzbudziło to kontrowersje, bowiem zniknęły m.in. słynne sceny erotyczne między Borowieckim i Lucy Zuckerową. "Kiedyś były sensacyjne, a dzisiaj, kiedy wszyscy robią takie same sceny, pomyślałem, że akurat ich mogę się pozbyć łatwiej niż czegokolwiek" - wyjaśnił Wajda.

Mateusz Wyderka

Słuchaj RMF Classic i RMF Classic+ w aplikacji.

Pobierz i miej najpiękniejszą muzykę filmową i klasyczną zawsze przy sobie.

Aplikacja mobilna RMF Classic