„Mój sentyment tak naprawdę jest smutkiem z powodu żałosnego stanu, w jakim znajduje się przemysł filmowy. Znalezienie się między streamingami i pandemią było niczym osinowy kołek wbity prosto w serce. Streamingi naprawdę ranią ten przemysł i nie zamierzają przestać. Do tego doszedł strajk. Platformy streamingowe to prawdziwi złoczyńcy” – ocenia John Landis w rozmowie z portalem „Deadline” w trakcie Festiwalu Filmowego w Taorminie, gdzie zorganizowana została retrospektywa jego twórczości.
„To pierwszy raz w historii Hollywood, kiedy gildie reżyserów, scenarzystów i innych zawodów są naprawdę zjednoczone. Przemysł filmowy pogrążył się w chaosie i nadziei na to, że widzowie powrócą do kin. Filmy zostały stworzone do tego, by oglądać je w kinach i na dużych ekranach. Najlepiej wypadają na jak największym ekranie, z dobrym dźwiękiem i najlepiej w towarzystwie, jak największej grupy ludzi, bo jest to doświadczenie społeczne” – tłumaczy swoje stanowisko.
Dlatego Landis się nie poddaje. „Kocham kręcić filmy. To dla mnie wielka przyjemność. Kocham wszystko, co z tym związane” – zapewnia. Portalowi „Deadline” zdradził, że pracuje obecnie nad przedstawieniem dla Broadwayu. „Zajmie mi to dużo czasu, ale jestem tym podekscytowany” – dodaje, że w jego planach jest również telewizyjny serial oraz dwa filmy pełnometrażowe.
Miniona dekada nie była jednak dla niego zbyt pracowitym czasem. Ostatnim filmem wyreżyserowanym przez Landisa była czarna komedia kryminalna „Burke i Hare” z 2010 roku. Opowieść o XIX-wiecznych złodziejach grobów, którzy dorabiają się na dostarczaniu zwłok szkole medycznej. Później reżyser nakręcił tylko jeden z odcinków serialu „Franklin & Bash” oraz 26 odcinków animowanego serialu „Superhero Kindergarten”. (PAP Life)