PAP: Pani książka nosi tytuł "Znaki szczególne"? To znaki szczególne Pani pokolenia?
Paulina Wilk: To jest bardzo osobista książka, której główną bohaterką jestem ja sama. Mam życiorys w dużym stopniu typowy dla swoich równolatków, znajomych z podwórka, kolegów ze szkoły, przyjaciół ze studiów, z pracy. Urodziłam się na początku lat 80., wychowałam się w niedużym miasteczku satelickim Warszawy, w której ostatecznie zamieszkałam, socjologicznie więc piszę nie tyle o pokoleniu, co pewnej jego grupie, wielkomiejskiej klasie średniej. Ludzie, którzy przeżyli ten sam czas na wsiach czy w mniejszych miastach, mają zapewne do opowiedzenia własną historię. Zdaję też sobie sprawę, że używanie zaimka my jest szalenie ryzykowne, jeżeli pochodzi się z generacji indywidualistów, którzy z zasady nie lubią być traktowani zbiorowo. Ja również reaguję z rezerwą na wszelkie zbiorowe deklaracje, uczucia zbiorowe, nie przepadam za przebywaniem w dużych grupach, nie zapisałam się do żadnej partii. Wierzę jednak, że istnieje jakieś my - ludzie, którzy czują i myślą podobnie, bo podobne rzeczy przeżyli.
PAP: Czy może Pani wskazać jakieś jedno wspólne doświadczenie, coś, co większość pani rówieśników zapamiętała, wydarzenie w rodzaju braku Teleranka w TVP 13 grudnia 1981 roku dla mojego pokolenia?
P.W.: We wspomnieniach moich rówieśników powracają pierwsze wolne wybory parlamentarne z 1989 roku i wybory prezydenckie rok później. Byliśmy za mali, żeby głosować, ale w wielu rodzinach potraktowano ten moment odświętnie, stał się okazją do wspólnego spaceru do lokali wyborczych. Wiele osób pamięta, że rodzice dali im długopis i pozwolili zakreślić właściwe rubryki na kartach do głosowania. Moja mama, która już wtedy czuła się rozczarowana zmianami, kazała mi zaznaczyć krzyżyk przy nazwisku Tymińskiego, za co się na nią pogniewałam, bo moje sympatie były po stronie Mazowieckiego.
PAP: Co jeszcze was wyróżnia?
P.W.: Myślę, że kluczowym doświadczeniem dla mojego pokolenia było wprowadzenie telewizji kablowej z MTV, to było nasze okno na zachodni świat. Pokolenie młodsze dorastało już w czasach, gdy internet był czymś oczywistym, podobnie jak telefony komórkowe. Te nowości radykalnie zmieniły styl komunikacji, przyspieszyły rytm życia. Mam wrażenie, że jesteśmy subgeneracją, która wpadła pomiędzy dwa pokolenia klarownie określone - to starsze, ukształtowane przez czasy PRL-u i pokolenie młodsze, które nie zna świata sprzed nowoczesnych technologii. My jesteśmy zawieszeni pomiędzy dwoma światami - pamiętamy czas braku i niedosytu, ale znamy też nadmiar - to właśnie uważam za wyróżnik mojego pokolenia.
PAP: Po lekturze "Znaków szczególnych" myślę, że należy Pani do generacji wielkich oczekiwań i wielkich rozczarowań.
P.W.: Wielkich oczekiwań? Jeśli tak, to czyich? Czy naszych oczekiwań wobec świata, czy też oczekiwań, które żywiono wobec nas? Na pewno dorastaliśmy w poczuciu, że czeka nas coś niezwykłego, wielokrotnie nam to zresztą potarzano. Mieliśmy podbijać tę nową rzeczywistość, korzystać z wielkich szans. Tak się też stało, chciałam jednak w mojej książce opowiedzieć o tym, że moi rówieśnicy i ja dokonaliśmy wspólnie pewnego wysiłku, ważnej pracy nad zmianą polskiej rzeczywistości. To nie było tak, że wzięliśmy sobie nowy wolny świat, wywalczony dla nas przez starszych, którzy doprowadzili do transformacji ustrojowej. Nie jesteśmy tylko beneficjentami przemian. To była ciężka praca, choć muszę przyznać, że przyspieszone dorastanie dużo nam dało, ten pęd i głód nowości sprawił, że nasza młodość była ekscytująca. Ale na pewno nie byliśmy ani biernymi świadkami zmian, ani wyłącznie ich beneficjentami.
PAP: Pani opowieść o konkwistadorach świata przemian kończy się akcentem wielkiego rozczarowania. Dlaczego?
P.W. Mieliśmy możliwość, aby czerpać ze zmian, ale ponieśliśmy też koszty i to całkiem spore. Część z nas jest obciążona wieloletnimi kredytami, szybki sukces i dobrobyt będzie spłacany w latach i w ratach. Żyjemy w mieszkaniach, które nie należą do nas, podobnie jak samochody, którymi jeździmy, a nasze życie i nasze wybory naznaczone są i będą poczuciem niepewności. Cieszę się z możliwości podróżowania, doceniam fakt, że mam wolny dostęp do treści z całego świata, choć jest ich więcej, niż mogłabym kiedykolwiek chcieć poznać. Ale mam też poczucie, że w nowej rzeczywistości są przeróżne zagrożenia i obciążenia. Czuję na sobie presję koncernów, korporacji, konsumpcyjnego stylu życia, kapitalistycznej wizji jak społeczeństwo ma funkcjonować. Nie wiem, czy jest nam dzisiaj łatwiej niż naszym rodzicom, gdy byli około trzydziestki. Mam poczucie, że zmiana ustroju, nie była jedynie zmianą świata złego na jednoznacznie lepszy. Zyskiwaliśmy nowe, coś jednak tracąc.
PAP: O PRL-u pisze Pani z wielkim sentymentem, co wiele osób drażni.
P.W. Myślę, że pewien sentyment do czasów PRL-u jest w Polsce faktem społecznym. Nie bez przyczyny wraca moda na gadżety, muzykę z tamtych czasów, bary mleczne. Te ciepłe wspomnienia związane są z nie tyle z tamtym ustrojem politycznym, ale z prywatną sferą stosunków międzyludzkich. Nie mam powodu być krytyczna wobec PRL-u, w moich wspomnieniach nie jest rzeczywistością złą. Podkreślam, że są to wspominania dziecka ze zwykłej, niezamożnej rodziny, które cieszyło się tym, czym się w tamtym świecie można było cieszyć. A nie było tego wcale tak znów mało i nie były to rzeczy błahe. O wiele więcej rzeczy robiło się wtedy razem: poczynając od zabaw dzieci na podwórku po pomoc sąsiedzką, pożyczanie, rytuał wymieniania się dobrami. Ta umiejętność współpracy, która była wtedy elementem codzienności, zanikła. Chcę czerpać z dobrych zasobów PRL-u, wrócić do tamtych kompetencji społecznych w dzisiejszych czasach, gdy trudno odróżnić przyjaźń od rywalizacji, spotkanie od transakcji. Nie tylko ja widzę taką potrzebę, coraz więcej osób próbuje robić coś dla życia społecznego, a nie tylko dla zysku. Kapitalizm jako system na całym świecie przechodzi kryzys i zapomniał, że kiedyś miał także jakieś cele społeczne. Wierzę, że tutaj i teraz żyłoby nam się lepiej, gdybyśmy pewne wartości życia społecznego PRL-u kultywowali.
PAP: Ale nie chciałaby Pani powrotu do tamtego ustroju?
P.W.: Absolutnie nie marzę o powrocie do PRL. Ale fakt, że PRL skończył się zaledwie 25 lat temu, ma też pewne dobre strony. Myślę, że ogólnoeuropejska moda na minimalizm, alterglobalizm, antykonsumpcyjność pada w Polsce na grunt wciąż jeszcze żywych społecznych kompetencji z czasów PRL-u. I uważam, że to bardzo dobrze, bo nietrudno odzyskać to, co cenne. Nie wierzę, że Polacy dzielą się na tych, którzy tej nowej Polski nie akceptują i nienawidzą, i na tych, którzy się w niej czują doskonale, bo odnieśli sukces. Nie wierzę w skrajności, życie jest wieloznaczne.
Książka "Znaki szczególne" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Rozmawiała Agata Szwedowicz
![](/static/frontend/images/pap-logo.gif)