ON AIR
od 14:00 zaprasza: Urszula Urzędowska

50 lat temu zmarł muzyk jazzowy Duke Ellington

24 maja 1974 r. w Nowym Jorku zmarł kompozytor i pianista jazzowy Edward "Duke" Ellington. W październiku 1971 r. wraz z bigbandem zagrał jedyny koncert w Polsce. "Mieli niesamowitą siłę i bezbłędne brzmienie, które wciskało nas w fotele obite czerwonym pluszem" - powiedział PAP historyk jazzu Krzysztof Karpiński.

50 lat temu zmarł muzyk jazzowy Duke Ellington
Duke Ellington, Washington, 1941 /PAP/Photoshot

Edward "Duke" Kennedy Ellington urodził się 29 kwietnia 1899 r. w Waszyngtonie D.C. Jego rodzice, James Edward Ellington i Daisy Kennedy, pochodzili z czarnej klasy średniej - byli pianistami. Jako siedmiolatek Edward rozpoczął naukę gry na fortepianie u Marietty Clinkscales. "Daisy Ellington nazywała go księciem (ang. Duke), ponieważ zachowywał się z godnością zarówno w domu, jak w szkole, jak prawdziwy arystokrata. Przydomek był wyjątkowo trafny i przyjął się" - powiedział PAP historyk jazzu, współpracownik czasopisma "Jazz Forum" i sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie, Krzysztof Karpiński.

Latem 1914 r. jako nastoletni sprzedawca napojów chłodzących Ellington skomponował swój pierwszy utwór "Soda Fountain Rag", znany także jako "Poodle Dog Rag".Rodzice niechętnie patrzyli na jazzowe fascynacje syna. Pracował także jako w Departamencie Marynarki Wojennej USA i departamentach Stanu. Wkrótce wyprowadził się od rodziców.

"Pod koniec 1917 założył swoją pierwszą formację - The Duke's Serenaders, której był także menadżerem. Pierwszy występ odbył się w True Reformer's Hall, gdzie Duke zarobił 75 centów. Zespół Ellingtona grał w całym Waszyngtonie oraz w Wirginii, na prywatnych przyjęciach i imprezach w ambasadach. Grupa składała się z przyjaciół z dzieciństwa Duke'a - saksofonisty Ottona Hardwicka, trębacza Arthura Whetsola, grającego na banjo Elmera Snowdena, i perkusisty Sonny'ego Greera" - informuje Muzeum Jazzu.

W lipcu 1918 r. poślubił Ednę Thompson. 11 marca 1919 r. urodził się jego syn Mercer Kennedy Ellington. W późniejszych latach grał na trąbce i fortepianie, prowadził własny zespół, i pracował jako menadżer ojca. Na początku lat 20. Duke grał w Filadelfii i Atlantic City, a następnie trafił do Nowego Jorku. Grał w zespole The Washingtonians, w którym zdobył pozycję lidera. "Pod koniec lat 20. Ellington osiągnął artystyczną dojrzałość w legendarnym Cotton Club w nowojorskim Harlemie. W trwającej wówczas erze swinga było niezwykle ważne miejsce w historii tego gatunku" - podkreślił Karpiński. W tym czasie z "Księciem" grali m.in. Johnny Hodges (saksofon altowy), Barney Bigard (klarnet), Cootie Williams (trąbka) i Juan Tizol (puzon).

"Głównym warunkiem utrzymania się czarnego wykonawcy w amerykańskim show-businessie lat 20. i 30., a tym bardziej odniesienia przez niego sukcesu, była opieka białego, obrotnego menadżera. Spotkanie Ellingtona w październiku 1926 r. z wydawcą i agentem muzycznym, Irvingiem Millsem, stało się jednym z przełomowych wydarzeń w karierze Duke'a. Mills zorganizował pierwsze nagrania orkiestry Ellingtona" - podało muzeum.

7 kwietnia 1927 r. dla wytwórni płytowej Brunswick Records Duke nagrał skomponowany wraz z Jamesem "Bubberem" Mileyem utwór "Black and Tan Fantasy". Utwór nagrywał jeszcze kilkakrotnie w różnych wersjach. Wykorzystano go także w krótkometrażowym filmie Dudleya Murphy'ego pod tym samym tytułem (1929). Na początku lat 30. jego bigband składał się z 15 muzyków. Wokalistką zespołu była w tym czasie Ivie Anderson. Muzycy współpracowali z Brunswick Records.

W marcu 1931 r. band Duke'a opuścił Cotton Club i wyruszył w pierwszą trasę koncertową po USA. Rok później muzyk skomponował utwór "It Don’t Mean a Thing (If It Ain’t Got that Swing)", uznawany za jeden z najbardziej rozpoznawalnych dzieł jazzmana. 12 czerwca 1933 r. Duke Ellington Orchestra zagrała w London Palladium. W tym samym roku muzycy koncertowali także w innych miastach Wielkiej Brytanii oraz Holandii. Wysoko oceniono także występ w paryskiej sali Pleyela. Renoma Ellingtona i jego orkiestry rosła. "Jego muzyką zaczęli interesować się także twórcy klasyki, jak Constant Lambert, Percy Grainger, Leopold Stokowski czy Igor Strawiński, którzy dostrzegli talent kompozytora" - wyjaśnił Karpiński. Z lat 30. pochodzą także "Rocking In Rhythm", "Old Man Blues" oraz "Doin’ The New Low Down".

W 1939 r. do grupy dołączył kompozytor i pianista William "Billy" Strayhorn. Stał się przyjacielem, aranżerem i kompozytorem orkiestry Duke’a i przyczynił się do jej kolejnych sukcesów. W tym samym czasie do zespołu przystali także tenorzysta Ben Webster i kontrabasista Jimmy Blanton. Z tego okresu pochodzą m.in. "Jack the Bear" oraz "Just A-Settin’ and A-Rockin".

"Wyszedł on od swingowych korzeni, jego muzyka szła jednak z duchem czasów i ulegała modernizacji, czerpała wzorce m.in. ze współczesnej muzyki progresywnej. Dziś niemal każdy jazzman ma w repertuarze co najmniej jeden standard Duke'a" - ocenił Karpiński.

W 1956 r. jednak wielka kariera Duke'a Ellingtona zdawała się gasnąć. Jazzowe big bandy odchodziły do przeszłości, w roli muzyki popularnej zastępowali ją śpiewacy jak Frank Sinatra, w jazzie - małe zespoły, tria i kwartety, grające jazz nowoczesny i be-bop. Takie grupy chętnie zatrudniali właściciele klubów, orkiestry wypadały z mody i były zbyt kosztowne. Wielki lider Count Basie rozwiązał swój słynny big band i ograniczył go do oktetu. Z początkiem lat 50. z grupy Ellingtona odchodzić zaczęli kolejni soliści, nadający jej barwę, wyrazistość i charakter. Zakładali własne zespoły.

Na festiwalu jazzowym w Newport w grupie panowało przekonanie, że to ostatni wspólny występ. Gdy koncert zmierzał ku końcowi, nic nie zapowiadało, że zostanie zapamiętany, jak określił go promotor George Wein, jako "największy występ w karierze Ellingtona". Suita zatytułowana "Diminuendo and Crescendo in Blue" wzbudziła nieoczekiwany entuzjazm słuchaczy, zwłaszcza jednej z nich - Elaine Anderson - która zbiegła pod scenę, by żywiołowo tańczyć, gdy długie solo saksofonowe grał Paul Gonsalves, zagrzewany jeszcze przez Ellingtona, który polecił mu grać tak długo, jak zechce. Do Anderson dołączali inni, porwani do tańca muzyką. Gdy skończył, Gonsalves upadł na krzesło, wycieńczony. Koncert wydano na płycie, twarz Ellingtona trafiła na okładkę "Time'a", a kompozytor znów cieszył się uznaniem i popularnością.

Latem 1959 r. na ekrany kin trafiła "Anatomia morderstwa" – dramat sądowy w reżyserii Otto Premingera. Film był nominowany do Oscara w siedmiu kategoriach. Ellington był współkompozytorem (wraz ze Strayhornem) i wykonawcą wyróżnionej nagrodą Grammy ścieżki dźwiękowej. Płytę z 13 utworami m.in. "Such Sweet Thunder" i "The Far East Suite" wytwórnia Columbia wydała 29 maja 1959 r.

29 kwietnia 1969 r. prezydent Richard Nixon nie tylko zaprosił legendarnego jazzmana do Białego Domu i przyznał  "Presidential Medal of Freedom", ale także osobiście zagrał Ellingtonowi "Sto lat" na fortepianie. "Duke" zrewanżował się wykonując kompozycję "Pat" na cześć Pierwszej Damy Pat Nixon. "Z Rodziny Królewskiej amerykańskiej muzyki nikt nie gra z większą werwą i nie przewyższa Duke'a" - powiedział Nixon w laudacji na cześć kompozytora, oklaskiwanego przez takie legendy jazzu jak Cab Calloway, Benny Goodman czy Dave Brubeck. Na zwieńczenie wieczoru jazzowa orkiestra wykonała "Take The A-Train", jeden z największych przebojów z repertuaru Ellingtona, jego "wizytówkę", a także takie przeboje jak "Sophisticated Lady" i "Don't Get Around Much Anymore".

Ellington nagrywał z tak ważnymi postaciami z historii jazzu jak Ella Fitzgerald, John Coltrane, Billie Holiday, Dizzy Gillespie, Charles Mingus i Max Roach. Zwłaszcza płyta, jaką nagrał z Coltrane'em, a także album "Money Jungle" z Mingusem i Roachem przyniosły nową falę zainteresowania pracami Ellingtona, muzyka z innego pokolenia niż gniewni be-bopowcy; album z interpretacjami jego kompozycji nagrał Thelonious Monk.

Od połowy lat 60. komponował suity i koncerty sakralne, wykonywane w kościołach i katedrach. Opublikowano je m.in. w albumach "Duke Ellington's Sacred Concerts" - "A Concert of Sacred Music", "Second Sacred Concert" z 1968, oraz "Third Sacred Concert".

W sobotę 30 października 1971 r. podczas XIV Międzynarodowego Festiwalu Jazzowy Jazz Jamboree w Warszawa Duke Ellington wraz z liczącym 21 muzyków big bandem wystąpił w stołecznej Sali Kongresowej. "To było wielkie święto jazzu, prawdziwa jazzowa uczta. Ludzie brali urlopy i z całej Polski pokonali setki kilometrów, by zobaczyć to wydarzenie. Przyjechało także wielu fanów z Czechosłowacji, NRD, Rumunii i innych demoludów. Kongresowa była wypełniona po brzegi trzema tysiącami osób spragnionych wysłuchania Duke'a. Konferansjerem był niezapomniany Andrzej Jaroszewski" - wspomina Karpiński, koncert, który widział na żywo.

Na początku zagrał pianista Mieczysław Kosz, Preservation Hall Band oraz kwartet wokalny Novi Singers. Duke wraz z zespołem weszli na scenę po godz. 23.

"Big band Ellingtona działał jak perfekcyjny mechanizm. Mieli niesamowitą siłę i niesamowite, bezbłędne brzmienie, które dosłownie wciskało nas w fotele obite czerwonym pluszem. Sekcja instrumentów brzmiała jak jeden potężny instrument. Chłonęliśmy każdy zagrany przez nich takt, każdą nutę. Spoglądałem na zegarek w obawie, że koncert zaraz się skończy. A Duke i muzycy grali przez ponad dwie godziny swoje najwspanialsze utwory zarówno tez lat 30. jak i współczesne aż do pierwszej w nocy" - wspominał.

"Czuło się połączenie niesamowitej dyscypliny muzyków, a jednocześnie - jazz to totalna wolność i słyszeliśmy ją w solówkach poszczególnych muzyków. Wielokrotnie bisowali, na widowni panował entuzjazm. Wtedy mistrz zasiadł ponownie do fortepianu i już solo grał przez ponad pół godziny” -  dodał.

"Warszawski koncert Ellingtona był sfinansowany przez ośrodek amerykańskiej kultury w ambasadzie USA. W tamtym czasie honorarium dla Ellingtona i jego zespołu przekraczałoby pewnie możliwości organizatorów festiwalu - Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Wielkim orędownikiem i popularyzatorem jazzu w Polsce był prowadzący Jazz Hour na antenie rozgłośni Voice of America (Głosu Ameryki), Willis Conover i to on właśnie był jednym z pomysłodawców i współorganizatorów warszawskiego koncertu" - wyjaśnił Karpiński.

"W Kongresowej zagrali m.in. Karawanę. Utwór jest kojarzony z Ellingtonem, ale naprawdę skomponował go jego kolega z zespołu, puzonista Juan Tizol" - przypomniał historyk jazzu. Według biografa James Lincoln Colliera część przypisywanych "Księciu" utworów jak np. "Satin Doll" czy "I'm Beginning to See the Light", tak naprawdę powstało jako "szkice muzyczne" członków jego big bandu.

Duke przez lata zmagał się z rakiem płuc. Grał do ostatniej chwili. Ostatni koncert zagrał 20 marca 1974 r. wraz z orkiestrą w sali balowej Holmes Student Center (HSC) na uniwersytecie Northern Illinois. 4 maja 1974 r. Ellington zmarł w centrum medycznym Columbia Presbyterian.

W nowojorskiej katedrze St. John the Divine na Manhattanie złożyło mu hołd ponad 12 tys. osób m.in. pianista Count Basie, wokalistka Ella Fitzgerald oraz reprezentująca prezydenta Richarda Nixona aktorka Pearl Bailey. "Dowcip, gust, inteligencja i elegancja, które Duke Ellington wniósł do swojej muzyki, uczyniły go w oczach milionów ludzi w kraju i za granicą czołowym kompozytorem Ameryki. Wszyscy jesteśmy biedniejsi, bo księcia nie ma już z nami. Jednak pamięć o nim będzie żyć dla przyszłych pokoleń w muzyce, którą wzbogacił swój naród" - informował Biały Dom w specjalnym komunikacie podpisanym przez Nixona.

Duke został pochowany na Woodlawn Cemetery w dzielnicy Bronx. "To bardzo smutny dzień. Odszedł geniusz" - powiedziała wówczas Fitzgerald, która podczas uroczystości pogrzebowych wykonała "Solitude" - kompozycję "Księcia". "Ellington stworzył własny muzyczny świat, z którego wyłonił dorobek, nie mający sobie równych w amerykańskiej muzyce" - napisał krytyk i historyk jazzu, Ralph J. Gleason. "Jego piosenki stały się standardową częścią dziedzictwa kulturowego, jego dłuższe kompozycje częścią najwspanialszej sztuki naszych czasów" - oceniał.

Historycy szacują, że w ciągu 60 lat pracy Ellington skomponował ponad dwa tysiące utworów muzycznych.

"Dorobek kompozytorski Ellingtona jest gigantyczny. Część z jego utworów od lat należy do żelaznego repertuaru wielkich standardów jazzu. Ich wartość, oprócz czysto muzycznej, polega także na tym, że uzyskane z nich tantiemy wypełniały dziurę budżetową orkiestry, zwłaszcza w czasie II wojny światowej i w latach późniejszych, kiedy big bandy prawie całkowicie zniknęły z rynku, z powodu szalejącej inflacji, zamykania sal tanecznych, konkurencji telewizji i - przede wszystkim - pojawienia się rock and rolla" - podało Muzeum Jazzu.
Maciej Replewicz, Piotr Jagielski

Słuchaj RMF Classic i RMF Classic+ w aplikacji.

Pobierz i miej najpiękniejszą muzykę filmową i klasyczną zawsze przy sobie.

Aplikacja mobilna RMF Classic