Mariusz Treliński wcześniej wyreżyserował "Króla Rogera" w warszawskiej Operze Narodowej.
Twórcy podkreślili, że poprzednia wersja była bardziej monumentalna, natomiast ta ma być uboższa w scenografii. - Nie zabudowujemy przestrzeni, ale budujemy klimat. Chcemy przy użyciu kilku elementów pobudzić fantazję widza, który ma sobie wyobrazić miejsce i nastrój - powiedział odpowiedzialny za scenografię Boris Kudlička.
Widzowie w każdym z trzech aktów zobaczą inną scenografię, przedstawiającą kolejno: wnętrze kościoła, pałac Rogera, oraz jakby wnętrze bohatera, czyli coś na kształt szpitala, może izolatki, albo wnętrza góry.
Premierę w Operze Wrocławskiej zaplanowano na 30 marca.
Właściwie same pytania. Aż do końca, do ostatnich dźwięków, słów i gestów. Mało jest oper, które w takim stopniu jak „Król Roger” nie chcą odkryć swoich tajemnic i zagadek interpretacyjnych. Utwór broni się, nie pozwala na żadne jednoznaczne rozstrzygnięcia. Nie daje z siebie zrobić rzeczy jasnej i klarownej. Jest dziełem mądrym, a więc takim, które musi pozostać nieprzeniknione, by kolejni interpretatorzy mogli karmić się niepoznanym. Pozwala się tylko do siebie zbliżać, przybliżać, a i tak większość pytań pozostawia bez odpowiedzi. Szymanowski z Iwaszkiewiczem zaproponowali przygodę ściśle intelektualną, coś co Krystian Lupa nazywa pięknie „podróżą do nieuchwytnego”.
Maria Janion postawiła kiedyś druzgocącą tezę, że „żyjąc tracimy życie”. To proste zdanie najłatwiej można odnieść do przemijania. Każda przeżyta chwila zbliża nas nieuchronnie do śmierci. To fakt biologiczny pozostający zupełnie poza naszą kontrolą. Ale przecież żyjąc intensywnie, podnosimy naszą własną temperaturę spalania. Żyjąc szybciej, szybciej tracimy życie. Wpadamy w pułapkę paradoksu. Tęsknoty i pragnienia, zwłaszcza gdy stają się zrealizowane, pozbawiają nas życia. Roger, gdyby nie posłuchał głosu Pasterza, doczekałby pewnie sędziwej starości. Ruszając w szaloną wędrówkę uruchomił w sobie mechanizm szybkiego spalania. Teraz spotkanie z niezaspokojonymi tęsknotami może się dla niego okazać śmiertelne. Tyle że w jego wypadku niekoniecznie musi oznaczać to klęskę czy tragiczny finał.
Zakończenie Króla Rogera jest bodaj najbardziej zagadkowe i tajemnicze. Jeżeli potraktujemy całą drogę Rogera jako drogę do przemiany, odzyskania utraconej radości, odzyskania siebie samego, to wówczas jego ofiarowanie się słońcu i gest wyciągnięcia rąk w stronę słońca należy traktować jako gest życiodajnej afirmacji. Tyle że takiej interpretacji nie sprzyja złowróżbny pejzaż, w jakim to wszystko się odbywa. Król pozostaje właściwie sam. Towarzyszy mu jedynie Edrisi. Czy odzyskać życie możemy tylko tracąc je? Czy droga do poznania musi prowadzić przez wrota śmierci? Szaleństwa umysłu, który pogrąża się w widzeniach? Nie ma bowiem wątpliwości, że ostatni obraz tej opery ma charakter ostateczny. Wszystko jedno jak potraktujemy samotną ofiarę Rogera, za przejście do strefy światła zapłaci najwyższą cenę. Złoży w ofierze siebie samego. Czy osiągnie szczęście? Tego nigdy nie będziemy wiedzieć. Dramat o dążeniu musi pozostać otwarty. Zresztą, to co dla jednych zdaje się być katastrofą, dla innych oznacza wyciszenie i szczęście.
Piotr Gruszczyński
Król Roger
Opera w 3 aktach
Libretto: Jarosław Iwaszkiewicz
Prapremiera: Warszawa, 19 VI 1926
Kierownictwo muzyczne Ewa Michnik
Inscenizacja i reżyseria Mariusz Treliński
Dekoracje Boris Kudlička
Kostiumy Wojciech Dziedzic
Choreografia Emil Wesołowski
Przygotowanie chóru Małgorzata Orawska
Reżyseria świateł Bogumił Palewicz
Asystent reżysera Adam Frontczak, Jarosław Rendzi
Obsada:
ROKSANA - Aleksandra Buczek, Agnieszka Bochenek-Osiecka, Wioletta Chodowicz
ROGER - Andrzej Dobber (gościnnie), Mariusz Godlewski
EDRISI - Andrzej Kalinin, Rafał Majzner
PASTERZ - Ryszard Minkiewicz (gościnnie), Pavlo Tolstoy
ARCYBISKUP - Wiktor Gorelikow, Damian Konieczek, Radosław Żukowski
DIAKONISA - Barbara Bagińska