„To najgorsze, co może być, gdy otwierasz scenariusz i czytasz słowa +silna główna bohaterka+. Gdy je widzę, przewracam oczami. Mam ich już dosyć. Nudzą mnie. Te role są niewiarygodnie statyczne. Przez cały film zachowujesz się jak twardzielka i rzucasz mocne kwestie” – powiedziała Emily Blunt w rozmowie z gazetą „The Telegraph”.
Od kilku dni widzowie platformy streamingowej HBO Max mogą oglądać Emily Blunt w westernowym serialu „Angielka”. Do roli tytułowej Cornelii przyciągnęło aktorkę to, że jest to postać o wiele bardziej zaskakująca niż zwykła twardzielka. „Jest niewinna, ale nie naiwna. I właśnie to sprawia, że ma siłę, z którą należy się liczyć” – ocenia Blunt. Jej bohaterka to matka, której celem jest pomszczenie śmierci syna. Pomaga jej w tym zwiadowca z plemienia Pawnee, Elim, który również szuka zemsty.
„Lubię takie postaci, które skrywają jakieś tajemnice. Pokochałam buńczuczność Cornelii, jej nadzieję i jej bezczelność. To ona sprawia, że Eli przestaje milczeć, a różnice pomiędzy nimi stają się nieistotne, bo aby przetrwać, potrzebują siebie nawzajem. Pomyślałam, że to bardzo fajne” – tłumaczy aktorka powód, dla którego przyjęła rolę w „Angielce”.
Emily Blunt nie jest pierwszą aktorką, która buntuje się przeciwko łatce silnej, ekranowej kobiety. W podobnym tonie wypowiadała się wcześniej m.in. gwiazda serialu „Mecenas She-Hulk”: Tatiana Maslany. „To upraszczające. Ogołaca taką postać ze wszystkich niuansów i wtłacza ją w pudełko, do którego nikt nie pasuje. Nawet samo określenie +silna+ jest frustrujące, bo sprawia wrażenie wymagającego wdzięczności za to, że ktoś pozwolił ci taką być” – mówiła w jednym z wywiadów. (PAP Life)