Cztery lata temu, w pandemicznej odsłonie gdyńskiego festiwalu, von Horn oczarował jurorów konkursu głównego filmem "Sweat". Opowieść o fitness influencerce relacjonującej swoją codzienność w social mediach zapewniła twórcy Srebrne Lwy oraz nagrodę za najlepszą reżyserię. Jego "Dziewczyna z igłą", choć tak odległa od tamtego obrazu, ma z nim coś wspólnego - dotyka tematu samotności kobiet w społeczeństwie. Film przenosi widzów do Danii tuż po I wojnie światowej. W pierwszych kadrach poznajemy młodą pracownicę fabryki odzieży Karoline (graną przez Vic Carmen Sonne), która z powodu problemów finansowych zostaje wyrzucona z mieszkania. Odkąd jej mąż zaginął na wojnie, jest zdana w życiu wyłącznie na siebie. Jej los porusza właściciela fabryki, który nawiązuje z nią romans.
Kiedy marzenie o lepszym życiu zaczyna się spełniać, mężczyzna zmienia zdanie, a Karoline po raz kolejny zostaje sama, w dodatku w zaawansowanej ciąży. Kobieta podejmuje próbę aborcji, jednak bezskutecznie. W końcu zostaje znaleziona przez prowadzącą nielegalną agencję adopcyjną Dagmar (Trine Dyrholm), która obiecuje, że za odpowiednią opłatą znajdzie jej dziecku najlepszy dom. Karoline postanawia skorzystać z jej usług, a wkrótce sama rozpoczyna pracę u Dagmar i znajduje schronienie w jej domu. Coraz bardziej żałuje, że oddała dziecko do adopcji. Swoje uczucia przelewa na noworodka, który właśnie trafił do agencji. Kiedy nadchodzi czas rozstania i Dagmar ma przekazać dziecko nowym rodzicom, zrozpaczona Karoline podąża za nią. Tego dnia odkrywa straszliwą prawdę o działalności swojej pracodawczyni.
Światowa premiera obrazu odbyła się w maju w konkursie głównym festiwalu w Cannes. W ubiegłym tygodniu "Dziewczyna z igłą" została oficjalną reprezentantką Danii w wyścigu po Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy. Film został zrealizowany w koprodukcji duńsko-polsko-szwedzkiej. Scenariusz von Horn współtworzył z Line Langebek. Za zdjęcia odpowiada Michał Dymek, za scenografię – Jagna Dobesz, za kostiumy – Małgorzata Fudala, a za montaż – Agnieszka Glińska. Polskim producentem jest Mariusz Włodarski (Lava Films).
Obraz nawiązuje do historii seryjnej morderczyni niemowląt Dagmar Overbye, którą w 1921 r. skazano na karę śmierci. "Nie znałem wcześniej tej historii. To producentka Malene Blenkov i współscenarzystka Line Langebek skierowały na nią moją uwagę. Czytając o Dagmar, poczułem głęboki lęk. Moje dzieci były wtedy bardzo małe i zacząłem bać się, że coś złego mogłoby im się stać. Postanowiłem potraktować ten strach jako twórcze paliwo, przenosząc go do filmu. Poza tym od dawna marzyłem, by zrealizować horror i nagle pojawiła się taka szansa. Rzeczywiście, początkowo zakładałem, że to będzie horror, jednak w kinie najbardziej interesują mnie postacie. Spodobało mi się, że mógłbym stworzyć historię, w której dramat przeplata się z horrorem" – powiedział PAP von Horn.
W przeciwieństwie do Dagmar Karoline jest postacią fikcyjną wprowadzającą widzów do miasta skażonego zbrodnią. "Ona prowadzi nas przez społeczeństwo, w którym doszło do tych strasznych morderstw. Została zainspirowana przeszłością, surowym społeczeństwem, w którym wszechobecne były bieda, brak alternatyw i obojętność. Kopenhaga w tamtym okresie była przeludnionym miastem, a wskaźnik ubóstwa utrzymywał się na wysokim poziomie. W takim społeczeństwie nikt nie przejmuje się zniknięciem niechcianych ludzi. Może nawet jest ono traktowane przez resztę jako swoista przysługa, ponieważ i tak nikt nie zatroszczyłby się o niechcianych. W tym sensie jest to również film o tym, jak społeczeństwo traktuje niechcianych ludzi i jak bardzo ci niechciani chcieliby być chciani. Uważam, że ten temat nie ma daty. Jest zawsze aktualny" – podkreślił reżyser.
Istotną inspirację podczas prac nad "Dziewczyną z igłą" stanowiły dla von Horna mroczne baśnie. "Prawdziwa Dagmar prowadziła sklep z cukierkami. Nagle zaczęły pojawiać się w naszej historii kolejne baśniowe elementy. Mamy postać czarownicy w sklepie ze słodyczami. Mamy bestię o zniekształconej twarzy, obdarzoną wielkim sercem. Jest książę na białym koniu i uboga bohaterka mieszkająca na strychu. To wszystko złożyło się na styl filmu. Pewnie można było umieścić akcję we współczesności, ale byłoby to zbyt okrutne, zbyt bliskie. Czarno-biały obraz i scenografia z dawnych czasów dają pewną przestrzeń. Zresztą mój ostatni film +Sweat+ - do którego także Michał Dymek stworzył zdjęcia - był bardzo dynamiczny, różowy. Chcieliśmy trochę odreagować, pójść w inną stronę, żebyśmy mogli odkryć coś nowego" – wyjaśnił w Gdyni.
W decyzjach obsadowych pomogły twórcy intuicja i cierpliwość. "Szukałem obsady w Danii, a było to dla mnie nowe terytorium. Nie znałem tamtejszych aktorów. Kiedy zobaczyłem portret Vic, poczułem, że to będzie ona. Nawet jeśli później casting trwał jeszcze kilka miesięcy. Pasowała mi wizualnie do czasów, które chcieliśmy odtworzyć. Vic ma w sobie coś dzikiego. Ma inny background niż ja, a – co za tym idzie – dostęp do emocji, które były potrzebne w tym filmie. Czytała kolejne wersje scenariusza, co dało jej widzę, jak rozwija się historia. Z Trine było zupełnie inaczej. To bardzo doświadczona, utalentowana aktorka. Za pierwszym razem odmówiła udziału w filmie, bo scenariusz wydał jej się niegotowy. I chyba miała rację. To tylko zmotywowało mnie, żeby dalej pisać. Rok później wróciłem do niej i jeszcze raz zaproponowałem rolę. Tym razem zgodziła się" – wspomniał.
Zdaniem von Horna recepcja jego filmu będzie różna w zależności od kraju. Polskim widzom społeczeństwo duńskie sprzed stu lat może wydać się dziwnie znajome. "Opowiadamy o tym, jak działa społeczeństwo opresyjne, w którym ludzie pozbawieni są prawa wyboru. Dla mnie prezentowanie tego filmu tutaj ma ogromne znaczenie. On najsilniej będzie oddziaływał właśnie na polską publiczność. Mam nadzieję, że otworzy dyskusję. W Polsce kwestia prawa aborcyjnego jest wciąż bardzo świeża. Rząd się zmienił, ale przepisy – nie. Pytanie, jak długo będziemy czekać na zmiany. To przerażające, że stan, w którym żyjemy, staje się normalnością. Ten film może przypominać o obecnej sytuacji, prezentując jej przesadzony obraz, bo właśnie o to chodzi w kostiumie. To działa jak science fiction – przenosimy się do innego czasu, żeby opowiedzieć coś o współczesności. Właśnie tak myślę o naszym filmie" – podsumował.
"Dziewczyna z igłą" jest jednym z 16 obrazów uczestniczących w konkursie głównym 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Oprócz niej o Złote Lwy ubiegają się m.in. "Zielona granica" Agnieszki Holland, "Minghun" Jana P. Matuszyńskiego, "Pod wulkanem" Damiana Kocura oraz "Kulej. Dwie strony medalu" Xawerego Żuławskiego. Laureata nagrody poznamy podczas sobotniej gali zamknięcia wydarzenia.
Z Gdyni Daria Porycka