Już w chwili, gdy debiutował filmem „Wściekłe psy”, Quentin Tarantino został uznany za interesującego i nowatorskiego artystę. Druga produkcja w jego karierze - „Pulp Fiction” - zdobyła Złotą Palmę na Festiwalu Filmowym w Cannes i sprawiła, że Tarantino zyskał miano jednego z najlepszych reżyserów świata. Do tej pory nakręcił on dziewięć filmów, a mimo to wybór tego najlepszego wcale nie jest łatwy. Sam reżyser przez lata wzbraniał się przed wskazaniem, które ze swoich dzieł ceni najbardziej. W programie Howarda Sterna dokonał jednak wyboru. „Od lat ludzie pytają mnie o coś takiego. A ja odpowiadam coś w stylu: +Ojej, wszystkie są moimi dziećmi. Ale naprawdę myślę, że +Pewnego razu… w Hollywood+ jest moim najlepszym filmem” – odpowiedział Quentin Tarantino na pytanie prowadzącego o to, jaki swój film wyróżniłby właśnie takim mianem.
„Pewnego razu… w Hollywood” opowiada historię hollywoodzkiego gwiazdora Ricka Daltona (w tej roli Leonardo DiCaprio), który lata świetności ma już za sobą. Jedynym jego wiernym przyjacielem z branży pozostaje kaskader Cliff Booth (Brad Pitt). Szansą na nowe aktorskie wyzwanie jest dla Daltona sąsiad, który wprowadził się do domu obok. Tym nowym sąsiadem jest Roman Polański (Rafał Zawierucha). W okolicy grasować jednak zaczyna rodzina Charlesa Mansona (Damon Herriman).
Tarantino w ostatnich tygodniach jest aktywny na scenie podcastowej. Razem ze współtwórcą scenariusza „Pulp Fiction” Rogerem Avarym prowadzi podcast zatytułowany „The Video Archives Podcast” od nazwy wypożyczalni kaset wideo, w której kiedyś pracował. W ostatnim wyemitowanym odcinku Tarantino wskazał najgorsze dekady amerykańskiego kina. „Choć w latach 80. ubiegłego wieku obejrzałem najwięcej filmów w życiu, przynajmniej jeśli chodzi o seanse kinowe, to uważam, że kino lat 80. oraz lat 50. to najgorsze okresy w historii Hollywood. Dorównuje im jedynie obecna dekada” – ocenił Tarantino. (PAP Life)