Już w szkole wiedział, że zostanie aktorem. Gdy przyszedł moment, w którym decydował o swojej przyszłości, musiał jedynie wybrać miasto, w którym będzie studiować. Wybrał Kraków. W tamtejszej PWST dostrzeżono jego talent, ale nie wróżono mu wielkiej kariery – ze względu na aparycję miał być aktorem charakterystycznym, specjalistą od ról drugo- i trzecioplanowych. Jednak on swoim szybko udowodnił, że wygląd aktora nie musi determinować jego kariery. Pod warunkiem, że ów aktor ma nieprzeciętny talent. A Globisz był wybitny. Już w 1980 roku, kiedy kończył PWST, dostał rolę w serialu kostiumowym Andrzeja Wajdy i Edwarda Kłosińskiego „Z biegiem lat, z biegiem dni”. Na dużym ekranie zadebiutował trzy lata później w filmie historycznym „Danton” Wajdy. Zagrał tam u boku takich tuzów, jak Gérard Depardieu czy Wojciech Pszoniak. Potem Globisza odkrył Krzysztof Kieślowski i powierzył mu rolę adwokata Piotra Balickiego w dramacie „Krótki film o zabijaniu”. Współpraca z takimi filmowcami daje przepustkę do owocnej kariery. Globisz tej szansy nie zaprzepaścił.
Oba wspomniane filmy zdobyły rozgłos i nagrody za granicą. Globisz został dostrzeżony przez zachodnich twórców i miał szansę na międzynarodową karierę. Nie był jednak w stanie pokonać jednej bariery. Choć znał angielski, to nie był w stanie grać w tym języku. Jak wyznał w jednym z wywiadów, nie potrafi grać w żadnym innym języku niż polskim. Uznał więc, że skoro z tego powodu nie byłby w stanie w pełni oddać się roli, to o zagraniczną sławę nie zabiegał. Dlatego też Hollywood odwiedził tylko jako turysta. Z tej wyprawy przywiózł statuetkę Oscara, którą kupił w sklepie z pamiątkami obok Dolby Theatre. Wiąże się z tym anegdota, którą opowiadał swoim studentom. Gdy sprzedawca Oscarów spostrzegł, że Globisz jest cudzoziemcem zapytał go, skąd jest. „Kiedy usłyszał, że pochodzę z Polski, zapytał: Kim pan jest w Polsce?. Jestem aktorem – odpowiedziałem. To wiem, ale co Pan robi, bo ja też jestem aktorem. To bardzo pouczająca anegdota, którą przywiozłem z Hollywood. Aktorstwo jest niezwykle okrutnym zawodem. Z łatwością może wypluć człowieka” – wspomniał w rozmowie z agencją AKPA.
Nigdy jednak nie żałował tego, że nie podbił Fabryki Snów, bowiem w kraju zdobył wielki szacunek i uwielbienie publiki. W Polsce jest ceniony nie tylko jako aktor, ale przede wszystkim jako człowiek – niezwykle pogodny, życzliwy, mądry, którego po prostu chce się oglądać i słuchać. Jego refleksje, chociażby na temat sławy, kryją w sobie trochę z filozofii, a trochę ze zwykłej życiowej prawdy, którą zaszczepił w swoich studentach. Globisz wierzy, że mądrzy adepci sztuki filmowej nie dadzą się zwieść celebryckiemu życiu, którą nazywa „chwilowym przekonaniem, że jest się interesującym”. Sam o swojej sławie mówi z wrodzonym humorem i przymrużeniem oka. W jednym z wywiadów stwierdził, że nie doskwiera mu popularność, bo nikt nie mdleje na jego widok w supermarkecie. Co innego, gdy pojawiał się na scenie.
To właśnie na deskach Teatru Starego w spektaklu „Antygona” wypatrzyła go pewna studentka Akademii Wychowania Fizycznego. I stała się jego wierną fanką, z którą – jak wyznał kiedyś żartobliwie – musiał się później ożenić. Tak naprawdę jednak chciał z nią być, choć nie miał dobrych doświadczeń – jego pierwsze małżeństwo szybko skończyło się rozwodem. Mimo to Globisz czuł, że przy Agnieszce odnajdzie spokój i stworzy z nią szczęśliwą rodzinę. O żonie aktora wiadomo niewiele, bo konsekwentnie unika ona rozgłosu. To, jak ważną rolę odgrywa w życiu Krzysztofa Globisza, pokazuje „Prawdziwe życie aniołów”. To bowiem jej determinacja zdecydowała o tym, że nie spełniły się lekarskie przewidywania na temat przyszłości zawodowej dotkniętego udarem aktora.
Życie Agnieszki i Krzysztofa Globiszów zmieniło się diametralnie w lipcu 2014 roku. Aktor przyjechał wtedy do Warszawy, aby nagrać słuchowisko. Gdy następnego dnia poczuł się źle, zadzwonił do żony. Ta, zaniepokojona jego niepewnym, wręcz bełkotliwym głosem, zareagowała natychmiast. Gdy aktor trafił do szpitala okazało się, że doznał rozległego udaru. Był w stanie krytycznym. A gdy lekarze w końcu wybudzili go ze śpiączki, stwierdzili, że Globisz nie ma wielkich szans na powrót do sprawności i życia, jakie wiódł przed udarem. To, że kiedykolwiek stanie na scenie teatru czy na planie filmowym, właściwie wykluczyli. Udar spowodował bowiem niedowład części ciała i afazję. Agnieszka i Krzysztof Globisz tego scenariusza jednak nie zaakceptowali. I postanowili stworzyć własny. Rozpoczęli mozolny proces rehabilitacji, podczas którego aktor, wspierany przez żonę, uczył się od nowa chodzić i artykułować słowa. Na efekty trzeba było długo czekać, ale determinacja się opłaciła. W grudniu 2015 roku, po kilkunastu miesiącach od udaru, Globisz wystąpił na deskach Teatru STU jako król Klaudiusz w spektaklu „Hamlet”. To był jednak epizodyczny występ, sygnał, że aktor się nie poddał. Ponownie można go było zobaczyć w grudniu 2016 roku w spektaklu „Wieloryb The Globe”, który Mariusz Pakuła napisał specjalnie z myślą o nim. Z tym przedstawieniem Globisz w kolejnych miesiącach odwiedził kilka polskich miast. Film Artura „Barona” Więcka, który w piątek 14 kwietnia trafił na ekrany kin, to kolejny powrót Globisza do tego, co kocha najbardziej. A jednocześnie zapis drogi, którą przeszedł wraz z żoną, by wszystkie te powroty – na scenę i przed kamerę – stały się faktem.
Twórcy filmu wprost przyznają, że od początku chcieli, by miał on dwoje głównych bohaterów. „Wszyscy powtarzamy jak mantrę, że Prawdziwe życie aniołów to coś więcej niż film. Dlatego, że jest to spełnienie obietnicy kobiety walczącej o swojego męża. Agnieszka, żona Krzysia Globisza, zarówno w filmie, jak i w realu, obiecuje swojemu mężowi, który jest po udarze, że ona go z tego wyciągnie i sprawi, że on jeszcze zagra. Nasz film jest o spełnieniu tej obietnicy” – stwierdziła producentka „Prawdziwe życia aniołów” Aneta Zagórska. Jest to też film o sile miłości, determinacji, cierpliwości i walce z własnymi słabościami i zwątpieniami. I w końcu lekcja przyjaźni. Jak bowiem zauważyła Anna Dymna, wieloletnia przyjaciółka Globisza, „żyć trzeba tak, żeby mieć przyjaciół”, bo jeśli się ich ma, to on są jak anioły. Jeśli to jest miara udanego życia, to pan Krzysztof może być z siebie zadowolony. Jemu bowiem przyjaciół nigdy nie zabrakło. (PAP Life)