„Przeczytałem Diunę jako nastolatek i pokochałem tę książkę. Nigdy nie oglądałem filmu Davida Lyncha ani wersji telewizyjnej, nie słuchałem też towarzyszącej im muzyki, bo miałem w głowie własną wersję. Wyzwaniem stało się dla mnie nie zachowywać jak dorosły, zapomnieć, że jestem facetem, który skomponował muzykę do wielu filmów. Postanowiłem cofnąć się w czasie i przypomnieć sobie stan umysłu tego beztroskiego trzynastolatka, którym byłem. Moje zachowanie z pewnością było wyzwaniem dla ludzi, z którymi pracowałem, ale ja bawiłem się świetnie” – opowiadał Hans Zimmer, ubiegłoroczny laureat Oscara za ścieżkę filmową do filmu „Diuna” (2021) w reżyserii Denisa Villeneuve’a.
„Zastanawiałam się, dlaczego do najsłynniejszych filmów science fiction tworzono muzykę symfoniczną, inspirowaną epoką europejskiego romantyzmu. Przecież mamy się znaleźć na innej planecie, w zupełnie innej kulturze, w odległej przyszłości. Trzeba wymyślić dźwięki, które dotąd nie istniały, instrumenty, których dotąd nie było”. Muzyka, którą stworzył Zimmer na potrzeby „Diuny”, miała opierać się na rytmie, eksperymentach i wyeksoponowaniu ludzkiego głosu – jak mówił kompozytor – „instrumentu, który nigdy się nie zestarzeje”.
Równie progresywnie myślał, układając program swojej światowej trasy koncertowej, której zapisem jest ukazująca się płyta „Hans Zimmer. Live 2022”. Jeden z najbardziej znanych i rozpoznawalnych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej tym razem wystąpił w serii koncertów z 40-osobową orkiestrą i chórem. Razem z nim na scenie pojawiali się tacy artyści jak wiolonczelistka Tina Guo, Loire Cotler (wokalistka i współautorka muzyki w „Diunie”) czy współpracująca z Zimmerem od czasów „Gladiatora” Lisa Gerrard. Artysta dołożył starań, aby słuchacz znający repertuar trasy „Hans Zimmer Live” z lat 2016–2018 czy „World of Hans Zimmer” z 2019 r. tym razem nie miał poczucia powtórki z rozrywki. W programie zawarł szesnaście suit i tematów z najgłośniejszych filmów z muzyką swojego autorstwa, których z małymi wyjątkami nie wykonywał wcześniej na żywo lub sięgał po inne pochodzące z nich utwory. Na liście utworów prezentowanych w trakcie ostatniej trasy koncertowej prawie wyłącznie znalazły się te, które powstały w XXI w. (wyjątek stanowi „Król Lew”).
Zimmer jest laureatem dwóch Oscarów, trzech Złotych Globów i czterech nagród Grammy. Choć bywa nazywany muzycznym kameleonem, stworzył rozpoznawalny styl, który zaczęło naśladować wielu kompozytorów filmowych młodszego pokolenia. Od lat łączy brzmienia popu, rocka i muzyki etnicznej z orkiestrą symfoniczną. Elektronikę zestawia z klasycznymi instrumentami. Chętnie pisze podniosłe, monumentalne kompozycje, których motywy przewodnie łatwo zapamiętać i zanucić. Takiego twórcy potrzebowało Hollywood.
Koncerty z jego udziałem są żywiołowymi i barwnymi widowiskami. Zimmer nie ma kompetencji dyrygenta, a w miejsce tradycyjnej formuły proponuje show, podczas którego sam gra na wielu instrumentach. Równie spontaniczny charakter ma jego praca w studiu. Kompozytor otacza się gronem zaufanych współpracowników. Ich sesje często przybierają charakter wspólnego improwizowania. Artysta woli być wśród muzyków, niż stać na czele orkiestry. Kiedyś zapytał zespół, czy w czasie koncertów chcieliby mieć dyrygenta. Zaprzeczyli, zapewniając, że przywykli do swobody i atmosfery pozornego chaosu. Ostatecznie koncerty z muzyką Zimmera na żywo okazały się wielkim światowym sukcesem.
Hans Florian Zimmer urodził się 12 września 1957 r. we Frankfurcie nad Menem. Jego matka była artystką, ojciec – inżynierem i wynalazcą. Formalnie naukę gry na pianinie pobierał w dzieciństwie jedynie przez dwa tygodnie. Kiedy jego nauczyciel zrezygnował, Hans postanowił samodzielnie opanować instrument. „Jestem samoukiem, ale w mojej głowie zawsze rozbrzmiewała muzyka” – wyjaśnił w jednym z wywiadów. „Jestem dzieckiem XX wieku. Komputery okazały się dla mnie bardzo poręczne” – dodał.
Przyszły kompozytor miał zaledwie sześć lat, kiedy stracił ojca. Jak kiedyś powiedział, to muzyka pozwoliła mu się uporać z żałobą. Jako jeden z kluczowych momentów, które miały zadecydować o wyborze jego drogi życiowej, Zimmer do dziś wspomina ten, w którym po raz pierwszy zobaczył film „Dawno temu w Ameryce” ze ścieżką dźwiękową Ennia Morricone. Po latach opowiadał, że był wtedy za młody, żeby zrozumieć fabułę, ale muzyka absolutnie go zachwyciła. Pomyślał, że chciałby kiedyś stworzyć coś równie wyjątkowego.
Zanim został supergwiazdorem muzyki filmowej, pracował m.in. jako realizator dźwięku, grał też na klawiszach w nowofalowej grupie The Buggles. Ich utwór „Video Killed the Radio Star” trafił na szczyty list przebojów, teledysk do piosenki był zaś pierwszym, który wyemitowała nowo powstała stacja MTV w Stanach Zjednoczonych w 1981 r.
Jako młody człowiek Hans Zimmer zamieszkał w Londynie i być może jego kariera potoczyłaby się inaczej, gdyby w Anglii nie poznał kompozytora Stanleya Myersa, najbardziej znanego jako twórca muzyki do „Łowcy jeleni” Michaela Cimino. Myers zatrudnił utalentowanego samouka w roli asystenta i wprowadził w tajniki zawodu. W latach osiemdziesiątych pracowali wspólnie m.in. przy trzech filmach Jerzego Skolimowskiego. Ale wkrótce do młodego Zimmera znów miało uśmiechnąć się szczęście.
Pewnego dnia w jego studiu pojawił się nieznajomy mężczyzna. Przedstawił się jako Barry Levinson. Był reżyserem i planował właśnie nakręcić film z Dustinem Hoffmanem i Tomem Cruise’em w rolach głównych. Zapytał, czy Zimmer byłby skłonny rozważyć wyjazd do Hollywood. Odpowiedź była natychmiastowa. Młody twórca bez namysłu spakował się i wsiadł do samolotu. Zgodnie z zaleceniem reżysera muzyka do „Rain Mana” miała być wolna od ckliwych i rzewnych motywów. Zimmer postawił na popularne wówczas brzmienie syntezatora.
„Rain Man” (1988) przyniósł niemieckiemu kompozytorowi pierwszą w dorobku nominację do Oscara. Statuetki nie zdobył, ale drzwi do kariery w Hollywood stały otworem. Niedługo miał zacząć współpracować z takimi reżyserami jak Terrence Malick, Ridley Scott, Tony Scott, Christopher Nolan, Ron Howard i Guy Ritchie. Wkrótce posypały się kolejne nominacje do nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, m.in. za muzykę do filmów: „Żona pastora” (1996), „Lepiej być nie może” (1997), „Gladiator” (2000), „Sherlock Holmes” (2009), „Incepcja” (2010), „Interstellar” (2014), „Dunkierka” (2017).
Do tej pory otrzymał dwanaście nominacji do najważniejszej nagrody przemysłu filmowego, a jego nazwisko podczas gali oscarowej zostało wywołane dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1995 r., kiedy odbierał statuetkę za muzykę do „Króla Lwa”, po raz drugi – w 2022 r., kiedy doceniono jego ścieżkę dźwiękową do „Diuny”. W 2021 r. na ekrany weszła najnowsza część serii filmów o Jamesie Bondzie „Nie czas umierać” z muzyką Zimmera (muzyk podjął wówczas udaną współpracę z Billie Eilish).
Tylko raz poczuł się zawiedziony, nie dostawszy Oscara – gdy był nominowany za ścieżkę dźwiękową do „Cienkiej czerwonej linii”. Z niej jest wyjątkowo dumny. Najpopularniejsze i najbardziej rozpoznawalne motywy w twórczości Zimmera pochodzą jednak z filmów, do których muzyka nie doczekała się nominacji Amerykańskiej Akademii. Mowa o takich produkcjach jak „Wożąc panią Daisy”, „Thelma i Louise”, „Twierdza”, „Karmazynowy przypływ”, „Kod da Vinci”, „Mroczny Rycerz” (wspólnie z Jamesem Newtonem Howardem) , a przede wszystkim o kultowej serii „Piraci z Karaibów”. Temat Jacka Sparrowa okazał się tak popularny, że zaczęto grać go na weselach. Stał się też chętnie wybieranym dzwonkiem telefonicznym.
Niektórzy zarzucają Zimmerowi, że z biegiem lat stał się wtórny wobec samego siebie, coraz częściej operuje ogranymi chwytami, korzysta z wielu pomocników, a z jego szkoły wywodzi się pokolenie kompozytorów muzyki filmowej, którzy bazują na jednym przewidywalnym stylu. Kompozytor ma jednak wiele powodów do zadowolenia. Jak dotąd napisał muzykę do ponad stu filmów, a jego majątek szacuje się na 220 mln dolarów. „Wciąż czekam na wyjątkową muzykę, której jeszcze nie napisałem. Ta myśl pozwala mi wstawać codziennie z łóżka. Po prostu wiem, że mógłbym być lepszy” – zadeklarował.
Malwina Wapińska