Występujący w Krakowie w podwójnej roli amerykański kompozytor, aranżer i dyrygent, jest dwukrotnym zdobywcą nagrody Emmy za muzykę do seriali Piękna i bestia (1987) oraz SeaQuest (1993). Ścieżka dźwiękowa do całej trylogii Matrix to zdecydowanie jego opus magnum, za którą otrzymał zresztą nominację do muzycznego Oscara, czyli nagrody Grammy. Prace nad przygotowaniem wersji symultanicznej Matrix Live: Film In Concert trwały aż trzy lata, a projekt powstał w amerykańsko-niemiecko-polskiej koprodukcji i został zrealizowany we współpracy z Donem Davisem, European Filmphilharmonic Institute i studiem Warner Bros. Tym samym spełniły się marzenia wszystkich fanów Matrixa.
Warto było jednak tyle czekać, bo zestawienie obrazu i wykonywanej na żywo muzyki stworzyło piorunujący efekt. Dochodzące z ekranu cyberpunkowe brzmienia mieszały się z dźwiękami prawdziwej orkiestry symfonicznej. Muzyce Davisa daleko jednak do sztampowych hollywoodzkich rozwiązań, w której dominują chwytliwe melodie, które nucimy po wyjściu z kina. Jego muzyka była niejednorodna i nie miała jednej twarzy. Raz była dyskretna i minimalistyczna, w której we fragmentach słychać było również chłopięcy sopran, by już za chwilę za sprawą potężnie brzmiącej blachy i instrumentów perkusyjnych imponować swoim monumentalizmem. Stałą jej cechą był nieustanny niepokój i poczucie zagrożenia. Kiedy połączymy to z wciąż robiącymi wrażenie efektami specjalnymi, spektakularnymi walkami kung-fu i oryginalnym pomysłem na wirtualną rzeczywistość, wtedy staje się jasne, dlaczego po czternastu latach od premiery Matrix nadal, bez zmian zachwyca. Nie zapominajmy też, że poza całą technologiczną otoczką, historia Neo to uniwersalna opowieść o poszukiwaniu sensu ludzkiego istnienia, tęsknocie i potrzebie odkrycia prawdy. W Krakowie Matrix po prostu zawładnął naszymi umysłami prezentując idealne zespolenie muzyki i obrazu. Czy można wymarzyć sobie lepszy finał?