Do zabiegania o to wyróżnienie skłoniła fanów techno pandemia. Alan Oldham, amerykański didżej, który kiedyś należał do kolektywu Underground Resistance, a dziś mieszka w Niemczech, przyznał w rozmowie z „The Observer”, że COVID-19 zagraża przetrwaniu „wolnego, dzikiego, kreatywnego Berlina”. Dodał, że ochrona UNESCO pozwoliłaby zachować to dziedzictwo, które jest nie tylko platformą świetnej zabawy, ale też elementem tworzącym kulturę Berlina i ma wartość historyczną. „Stare kluby, takie jak Tresor i Berghain, byłyby chronione jako zabytki kultury. Tak wiele miejsc zostało zamkniętych w ciągu zaledwie siedmiu lat. W innych miastach można by to uznać za naturalny klubowy cykl, ale nie w Berlinie. To inne miejsce, tu kluby są wartością miasta” - podkreślił.
Oldham jest jedną z osób, które wspierają kampanię organizacji Rave the Planet stworzonej przez Matthiasa Roeingha lepiej znanego jako didżej Dr Motte. Celem tej organizacji jest ubieganie się o wpisanie berlińskiej sceny techno na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Rave the Planet stara się przekonać rząd do podjęcia wszelkich starań, aby ten status uzyskać.
Według informacji przekazanych przez Matthiasa Roeingha, wniosek w tej sprawie jest już w zasadzie gotowy. Wyzwaniem może być jego rozpatrzenie, bo ten proces może zająć nawet kilka lat. Jednak fani berlińskiej sceny techno są dobrej myśli. Przypominają, że w 2018 roku na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO wpisano muzykę reggae, są na niej też taniec flamenco czy joga. (PAP Life)