"On miewa różne miłości, które przemijają" - mówiła Piasecka-Maksymiuk. I miała tu na myśli wcale nie osobę płci pięknej, ale... bezdomnych z parku Kaskada.
Jerzy Maksymiuk lubił tam siadywać w parku na ławce z nimi i... rozprawiać o muzyce. "Był tak z nimi zaprzyjaźniony, że podczas koncertów w Hiszpanii kupił dla nich szalik FC Barcelona" - opowiadała dziennikarzom Piasecka-Maksymiuk. "I wysłał go im po prostu pod adres: park Kaskada. Szalik, oczywiście dotarł. Te jego miłości przemijają..." - dodała żona dyrygenta.
Inną historię opowiedziała znajoma dyrygenta. Wspominała, jak Jerzy Maksymiuk miał przyjechać na koncert do Białegostoku. Wszyscy oczekiwali go na dworcu, na peronie, z wielkimi emocjami, ale... maestro się nie pojawił. Pasażerowie wysiedli, a jego - nie ma! Wreszcie spytali konduktora, czy nie widział, gdzie się podział maestro. "Maestro? A to jest maestro? O tam, siedzi, w lokomotywie!" - oznajmił konduktor. Jerzy Maksymiuk musiał bowiem w tym czasie zapoznać się z pracą maszynisty... (PAP Life)