W nowej roli
Na opublikowanym w mediach społecznościowych filmiku Michał Bajor wcielił się w rolę sprzątacza, by wprowadzić fanów w atmosferę kolejnej niezwykłej opowieści. Okazuje się, że zawitał kiedyś do sali koncertowej w Waszyngtonie, którą przed występem musiał sam posprzątać. Najpierw zatem zamiótł scenę, później przeleciał ją mopem na mokro i w końcu poszedł do garderoby, by się przygotować. Długo nie mógł jednak znaleźć lustra…
„Gdzieś w zakamarkach tej garderoby widzę lustro, więc polazłem tam, coś sobie zrobić z włosami – co robię przed koncertem, jak potrzeba. Publiczność już siedziała, dwieście osób […]”.
Czas przygotowań
Gdy Bajor „robił” sobie włosy, nagle wysiadł prąd. „Zgasło wszystko… Jejku, oni wołali jakiegoś faceta, gdzieś z domu jechał, koncert był opóźniony chyba o godzinę czy półtorej” - udramatyzował swoją opowieść artysta.
I po mistrzowsku przeszedł do puenty. Kiedy elektryk w końcu dotarł na miejsce, stwierdził, że… to Michał Bajor poprawiając fryzurę, kopnął w kabel, który okazał się tym „od wszystkich prądów w całym budynku”.
„Nie zauważyłem tego, taki jestem techniczny, niestety” - zakończył swoją opowieść artysta. Internauci od razu dali mu do zrozumienia, że „strach iść” na jego koncert. „Łoszyngton taki postępowy, a kabli nie miał schowanych w podłodze?” - zadrwiła jedna z fanek (nie bez złośliwości nawiązując do tego, jak Bajor wymówił nazwę stolicy USA). I zauważyła, że artysta i tak ma szczęście, bo mogło skończyć się gorzej. Jak u niej, gdy w trakcie awarii prądu wybrała się do piwnicy ze świeczką w ręku i bezwiednie się nad tą świeczką pochyliła, szukając słoika z kompotem. „I jak mi się nie rozjaśni, jedna połowa kłaków się zapaliła” - spuentowała. (PAP Life)