- Kompletnym przypadkiem! Chris Botti zapytał któregoś dnia swoją dobrą koleżankę z filharmonii nowojorskiej, czy nie zna jakiejś skrzypaczki, która mogłaby z nim grać. I ona poleciła mnie i podesłała mu jakieś moje nagranie. To było w marcu 2018. A rok temu dostałam nagle od niego maila z zaproszeniem do współpracy. Zaprosili mnie na początek do zagrania z nimi jednego koncertu w Kanadzie w sierpniu 2018 roku. I tak się zaczęła nasza znajomość. Poprosili, żebym im przesłała przedtem swoje nagrania, więc przesłałam, i tak ta korespondencja między nami trwała jakieś trzy miesiące aż do tego wspólnego koncertu. Koncert był w mieście Kelowna, które leży na zachodnim wybrzeżu Kanady, a ja mieszkałam w Filadelfii, a więc czekała mnie długa podróż. Na dodatek w przeddzień koncertu rozszalały się burze i wyglądało na to, że nie zdołam dolecieć do nich na ten występ, gdyż odwołano sześć kolejnych lotów w tamtym kierunku. Rano, w dniu tego koncertu mnie jeszcze wciąż na miejscu nie było, no ale jakimś cudem na krótko przed występem dotarłam. Myślałam, że przystąpimy od razu do wspólnej próby – oni mi przedtem przesłali jakieś nuty, ale Chris zarządził tylko krótki sound-check prosząc, bym zagrała po parę taktów swoich nagrań, nie przesłuchał ich nawet w całości. Byłam zaskoczona, bo jestem przyzwyczajona do długich solidnych prób i ćwiczeń przed każdym moim publicznym występem, a tu … taka niespodzianka. Oni mieli chyba jakieś ogromne zaufanie do moich umiejętności. No, ale dobrze nam się razem zagrało. Po tym koncercie manager Chrisa zapytał mnie w jego imieniu o dalszą możliwość współpracy, ale ja odpowiedziałam, że właśnie za dwa tygodnie przenoszę się do Berlina. On na to zdziwiony: do Berlina? A cóż to za kontrakt? A ja mu wyjaśniam, że właśnie świeżo podpisałam upragniony od dawna kontrakt z filharmonikami berlińskimi w ramach projektu dla młodych muzyków. On się bardzo zmartwił, bo pogodzenie ich planów koncertowych z moimi, dodając do tego czas na moje każdorazowe przyloty z Europy do USA, gdzie oni koncertują przez większą część roku, wydawało nam się na dłuższa metę nie do zrealizowania. Byli więc trochę rozczarowani. Ale jednak jakoś wszystko potoczyło się pomyślnie i … udało nam się od sierpnia zeszłego roku do teraz odbyć wspólnie cztery tournée, jedno z nich, tygodniowe na Florydzie.
- Czyli mieszka Pani obecnie w Berlinie i przylatuje do USA na wspólne koncerty z Chrisem Botti i jego zespołem?
- Tak, już zdarzyło się to cztery razy.
- Ale tym razem miała Pani, pani Aniu, znacznie krótsza drogę do przebycia, bo to Chris i jego zespół przyjechali znowu na tournée do Europy, w tym do Polski. Jednak muszę zapytać o coś bardzo istotnego, a mianowicie, czy miała Pani w ogóle przedtem pojęcie o istnieniu tego genialnego trębacza, jazzmana i jego grupy? Przecież jest Pani skrzypaczką klasyczną i obraca się zapewne w innych kręgach muzyków. Nie zlękła się Pani tego nowego wyzwania, jakim jest jazz?
- Muszę przyznać, że w chwili otrzymania od niego tego pierwszego listu nie za bardzo miałam pojęcie, kto to taki. A właściwie to w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakim jest muzykiem i jakiej rangi. Jestem jako muzyk wykształcona całkowicie klasycznie, ale po tym kilkumiesięcznym doświadczeniu wspólnego koncertowania czuję, że bardzo to granie jazzu zaczyna mi się podobać, bardzo już polubiłam ten styl i klimat ich koncertów. I jest to dla mnie szansa na nauczenie się czegoś nowego w muzyce, na rozwijanie się.
- I na rozszerzenie swojego emploi?
- Tak, właśnie. Dla mnie to wyzwanie, całkowite wyzwanie. Zaczęłam nawet – choć Chris o tym nie wie – brać w Berlinie lekcje jazzowej improwizacji.
- A u kogo te lekcje? I dlaczego w tajemnicy przed Chrisem Botti?
- To kolejny wielki przypadek. Kiedy sprowadziłam się do Berlina nie miałam gdzie mieszkać. Z mamą znalazłyśmy dla mnie mieszkanie u pewnych starszych państwa i oni zaraz przy powitaniu, gdy usłyszeli, że jestem skrzypaczką powiedzieli: o, skrzypaczka, a my mamy też sąsiada, skrzypka. A ja na to: a gdzie on gra? I słyszę: on jest skrzypkiem jazzowym. A potem go poznałam i oniemiałam, bo okazało się, że grał z największymi sławami jazzu. To on mnie wprowadza teraz w tajniki jazzowej improwizacji. A Chris uważa, że brzmienie skrzypiec klasycznych jest samo w sobie tak piękne, że już samo zestawienie go z akompaniamentem jazz bandu daje wystarczająco ciekawy i zaskakujący efekt, i nie trzeba w tym klasycznym brzmieniu nic zmieniać. Ja jednak chciałabym móc im choć trochę dorównać w ich fantastycznej umiejętności improwizowania.
- Wróćmy do początków. Wychowała się Pani muzycznie głównie w USA, bo mieszka tam Pani wraz z rodziną, z dwoma swoimi starszymi nieco braćmi, równie uzdolnionymi i obiecującymi skrzypkami, Maciejem i Piotrem, od 11-tego roku życia. Ale te najwcześniejsze początki muzyczne , w Polsce, jak wyglądały?
- Skrzypce w ręku trzymaliśmy ja i moi dwaj starsi bracia już jako paroletnie dzieci i gra na nich była dla mnie czymś tak oczywistym, że kiedy poszłam do przedszkola, to pytałam wszystkie dzieci dookoła mnie, na jakim instrumencie one grają, nie mogąc sobie wyobrazić, że można nie grać w ogóle. Muszę tu dodać, że, o dziwo, nasi rodzice nie mieli z muzyką nic wspólnego. Urodzona jestem w Warszawie i chodziłam potem do szkoły muzycznej przy ul. Miodowej i tam uczyłam się ( uczyliśmy się całą naszą trójką) pod okiem dobrych nauczycieli, ale gdy miałam 9 lat przeprowadziliśmy się do Poznania, tylko dlatego, byśmy mogli kontynuować naukę u prof. Janiny Kaliszewskiej. Od małego dziecka brałam udział w wielu różnych konkursach skrzypcowych i zbierałam pierwsze nagrody - mama nas woziła na wszelkie możliwe konkursy ( Ania Filochowska była laureatką ok. 40 ogólnopolskich i międzynarodowych dziecięcych konkursów skrzypcowych, nominowana przez Polskie Radio do nagrody < Nieprzeciętny 2004>, a w wieku 11 lat uzyskała tytuł
- Była Pani uczennicą Itzhaka Perlmana ?
- Tak, przez cztery lata. I z wielkim sentymentem to wspominam, bo był niezwykle pełnym poświęcenia i pasji nauczycielem.
- A w jakim wieku zaczęła Pani koncertować?
- Tak naprawdę to w wieku 11 lat miałam już bardzo dużo występów publicznych. Przedtem jako 10-latka swój debiut solowy z Orkiestrą Symfoniczną w Rybniku. Od września 2005 roku cała nasza trójka rozpoczęła naukę w Juilliard School of Music: ja miałam 10 lat, a bracia 13 i 16. I żadne z nas nie znało angielskiego, nasza mama również nie, ani słowa. Na początku wszystko było w Nowym Jorku dla nas bardzo trudne, codzienne zwykłe sprawy, jak chociażby zakup czajnika, bez znajomości języka były problemem. Mama była przerażona, chociaż przyznała się nam do tego dopiero niedawno. Nie mieliśmy też za dużo pieniędzy. Utrzymywaliśmy się ze stypendium ufundowanego przez parę prezydencką RP ( prezydent RP A. Kwaśniewski z małżonką - przyp. A.S.), Juillard zapewniła nam pieniądze na czesne. Kościół wynajął nam dom na rok. Wszyscy poszliśmy do szkół, mój najstarszy brat chciał od razu iść do konserwatorium, był tak ambitny, że zrobił dwie klasy szkoły średniej w 1 rok, żeby zrealizować swoje marzenie. Zaczęliśmy się bardzo pilnie uczyć angielskiego, po pół roku ja miałam wywiad dla radia i mówiłam po angielsku.
- Czy tam, w Nowym Jorku, równolegle do nauki w szkole zaczęła Pani koncertować?
- Tak, tam też posypały się zaproszenia do koncertów, ale prof. Perlman chciał to ukrócić, bo uważał, że to mnie może zupełnie rozproszyć, że mogę się szybko wypalić. I rozmawiał o tym z moją mamą, by ją przekonać, pamiętam, rozmawiał z nią przez tłumacza. Po ukończeniu Juilliard School było sporo koncertowania ( m.in. w Carnegie Hall z maestro Zubinem Mehtą, koncert rejestrowany na żywo dla telewizji PBS – przyp. A.S.), a potem zamieszkałam w Filadelfii, gdyż tam znajduje się renomowane konserwatorium, słynne Curtis Institute of Music. Ale postanowiłam najpierw przez rok spróbować swoich sił w Europie, w konserwatorium w Wiedniu. Ta decyzja okazała się pomyłką, i ten rok w Wiedniu był dla mnie okropny, wręcz wpędził mnie w depresję.
- Pani, Europejka, czuła się źle w Wiedniu, stolicy muzyki? Aż nie do wiary.
- Czułam się tam bardzo przygnębiona, mój profesor, Rosjanin, do którego przyjechałam się uczyć oświadczył od razu przy pierwszym spotkaniu, że właśnie został ojcem i że to jest teraz najważniejsza sprawa w jego życiu. Zajmował się dydaktycznie grupą rosyjskich studentów, a ja czułam się zepchnięta na boczny tor. No i do tego jeszcze brakowało mi moich bliskich. Zastanawiałam się co dalej z moim artystycznym życiem; to była faza kryzysu. Co prawda jakiś czas temu złożyłam aplikację do filadelfijskiego konserwatorium , ale wiedziałam też, że tam na tysiąc zgłaszających się na studia kandydatów, wybierają najwyżej dwóch, a więc uznałam, że nie mam na co specjalnie liczyć. I wtedy dojrzała we mnie decyzja, żeby dać sobie spokój z muzyką a zrealizować swoje inne wielkie marzenie jeszcze z czasów dzieciństwa czyli aktorstwo. Byłam już gotowa zamknąć skrzypce w futerale raz na zawsze. Moja serdeczna szkolna koleżanka, Michalina Olszańska, była skrzypaczka, dzisiaj aktorka, mnie do tego zainspirowała. I postanowiłam zacząć studia aktorskie w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Z mamą i braćmi, którzy byli moją decyzją zszokowani, umówiłam się tak, że jeśli Curtis Institute of Music mnie odrzuci, to ja zostaję na studia w Warszawie. I byłam pewna, że tak się stanie, szykowałam się do egzaminu wstępnego. A tu nagle wiadomość z domu w Filadelfii, że zostałam tam przyjęta.
- Wybrana jako jedna z owych dwóch osób na tysiąc…
- Tak. I muszę dopowiedzieć, że studia w USA są bardzo, bardzo pracochłonne i czasochłonne. Studiowałam od 2013 roku przez pięć lat, ale już w sezonie 2017-2018 grałam w Curtis Symphony Orchestra jako concertmaster, a potem zaprosiła mnie na kontrakt filharmonia nowojorska, która właśnie najchętniej sięga po absolwentów konserwatorium filadelfijskiego.
- I w tych ostatnich latach występowała Pani wielokrotnie również jako solistka w Polsce z najlepszymi orkiestrami, m.in. Z Orkiestrą Filharmonii Bałtyckiej, z Sinfonietta Cracovia, i w renomowanych polskich salach koncertowych jak Filharmonia Narodowa w Warszawie czy studio Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego, sala Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, sala NOSPR w Katowicach, w salach pięknych jak sala tronowa na Zamku Królewskim w Warszawie czy w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. A’ propos tej ostatniej – właśnie zagra w niej Pani znowu w najbliższy piątek u boku Chrisa Bottiego w specjalnym koncercie z udziałem kilku świetnych polskich artystów, a będącym hołdem złożonym nieodżałowanemu Zbigniewowi Wodeckiemu, piosenkarzowi, ale też trębaczowi i skrzypkowi. Zapowiada się chyba coś wspaniałego. Czy wiadomo Pani, czy Chris Botti… zacznie od Bacha?
- Wiem, że coś planuje, na pewno od dłuższego czasu wsłuchuje się w utwory Zbigniewa Wodeckiego. Przecież on tak bardzo lubi Polskę – powiedział mi o tym zaraz w pierwszym zdaniu, gdy tylko się poznaliśmy, ceni ogromnie polską publiczność, więc z wielkim respektem podchodzi do tego zadania muzycznego. Ale co przygotowuje na ten koncert to na razie i dla mnie tajemnica.
- Czy po tym koncercie w Krakowie 7 czerwca wieńczącym, dodajmy, wspaniałe europejskie tournée, które obejmowało Mediolan, Londyn, Istambuł, Bukareszt , Budapeszt oraz sześć polskich miast, rozstaje się Pani z zespołem Bottiego i wraca do Berlina?
- Tak, bo zaraz następnego dnia gram tam koncert z berlińskimi filharmonikami. Ale nie rozstajemy się na zawsze, absolutnie nie. Już mamy zaplanowane do końca roku wspólne granie co jakiś czas w różnych miejscach w USA. Bardzo się z nimi wszystkimi polubiłam, przebywanie z nimi jako ludźmi, a nie tylko wybitnymi muzykami, kolegami po fachu, to dla mnie wspaniała przyjemność. Chris i wszyscy pozostali emanują niezwykłym ludzkim ciepłem. Więc nasza współpraca będzie miała ciąg dalszy.
- Jakże to miło słyszeć, bo dla nas, polskich fanów tego niezwykle charyzmatycznego wirtuoza trąbki, jakim jest Chris Botti, widzieć w jego wspaniałym zespole polską skrzypaczkę to prawdziwy powód do dumy. Zatem życzę Pani, pani Aniu, oprócz sukcesów koncertowych w klasycznej odsłonie także wielu dalszych wspaniałych doznań podczas grania jazzu na tak wysokim, światowym poziomie.
I bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Anna Stasiak