Za swój poprzedni film "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" Jan Holoubek został doceniony w Gdyni statuetką za najlepszy debiut reżyserski. Trzy lata później twórca powraca do konkursu głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych z kolejnym obrazem, który trzyma w napięciu do samego końca. "Doppelgänger. Sobowtór" to thriller szpiegowski rozgrywający się na przełomie lat 70. i 80, którego bohaterami jest dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, Jan Bitner (w tej roli Tomasz Schuchardt) to inżynier pracujący w Stoczni Gdańskiej, patriota, głowa rodziny. Po wyjściu z nałogu alkoholowego wiedzie względnie uporządkowane życie w szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Przynajmniej do momentu, w którym odkrywa, że kobieta, która go wychowała, nie jest jego biologiczną matką. Poszukujący własnych korzeni mężczyzna nie wie jeszcze, że po drugiej stronie żelaznej kurtyny mieszka agent wywiadu Hans (Jakub Gierszał), z którym dzieli go praktycznie wszystko prócz tożsamości. Hans jest napędzanym ambicją młodym człowiekiem, który za wszelką cenę pragnie zawodowego sukcesu. Jego nastawienie zmienia się, gdy poznaje Ninę (Emily Kusche). W obsadzie znaleźli się również m.in. Andrzej Seweryn, Wiktoria Gorodeckaja, Katarzyna Herman i Sławomira Łozińska.
Autorem scenariusza jest Andrzej Gołda, który blisko dziesięć lat temu zainteresował się tematem agentów specjalnych PRL. "Na festiwalu filmów dokumentalnych w Kielcach, skąd pochodzę, był wyświetlany film niemieckiej dziennikarki polskiego pochodzenia o rodzinie, która mieszka w Niemczech i została skrzywdzona przez polskiego szpiega. W tym dokumencie były w zasadzie tylko podstawowe informacje o tym, że główny bohater przyjechał do Bremy, wkradł się w łaski przybranej rodziny, przez sześć lat funkcjonował pod przykryciem jako szpieg i na końcu został zdemaskowany. W tym momencie nie widziałem jeszcze potencjału na historię. Nie wiedziałem, o czym ona miałaby być. Przyszło to trochę później, kiedy uświadomiłem sobie, że najciekawsze jest to, co wydarzyło się pomiędzy krańcowymi wydarzeniami, początkiem i końcem oraz koszty psychologiczne i emocjonalne tej permanentnej gry" – powiedział podczas wtorkowej konferencji prasowej.
Holoubek podkreślił, że - poza sferą psychologiczną bohaterów - historia wydała mu się intrygująca pod kątem realizacyjnym, bo dochodzi w niej do zderzenia dwóch światów. Wspominał również pracę z aktorami. "Zawsze dążę do tego, żeby mieć wspaniałą obsadę, a później jest już z górki. Według mnie, bardzo istotnym elementem jest czytanie scenariuszy. Nie próbowanie scen. To jest dla mnie niezrozumiałe, jak można próbować sceny filmowe miesiąc przed wejściem na plan. Natomiast super istotne jest spotkanie z aktorami, czytanie scen i rozmawianie, o czym i po co to jest. To etap, w którym nie tylko rozwijamy scenariusz, ale po prostu zaczynamy się lubić (...), ufać sobie i nie bać się siebie na planie. Dla mnie najważniejsze jest, żeby aktorzy czuli się bezpieczni i żeby czuli się komfortowo. Wtedy oni rozkwitają i ja już nie muszę zbyt wiele robić. Wystarczy tego nie zepsuć" – ocenił.
Tego dnia odbyła się również premiera kolejnego głośnego tytułu z konkursu głównego – ekranizacji "Chłopów" w reżyserii Doroty Kobieli-Welchman i Hugha Welchmana, którą światowa publiczność obejrzała na początku września w sekcji Special Presentation festiwalu w Toronto. Podobnie jak poprzedni obraz tego duetu artystycznego "Twój Vincent", ten również został zrealizowany w technice animacji malarskiej. Tym razem główną inspirację stanowiło malarstwo okresu Młodej Polski.
W sercu opowieści o mieszkańcach Lipiec – rozgrywającej się na tle czterech pór roku - twórcy umieścili piękną i utalentowaną plastycznie Jagnę (w tej roli Kamila Urzędowska), do której wzdychają wszyscy mężczyźni w wiosce. Jednym z nich jest dużo starszy od dziewczyny, zamożny gospodarz Maciej Boryna (Mirosław Baka), który od początku wzbudza w niej niechęć. Przymuszona przez matkę, Jagna poślubia Macieja, jednak potajemnie wciąż romansuje z jego synem Antkiem (Robert Gulaczyk). "Chłopi byli dla mnie naturalnym wyborem. Po prostu uwielbiam tę książkę. Wróciłam do niej podczas malowania ujęcia do Twojego Vincenta. Słuchałam audiobooka podczas malowania klatek. Wydaje mi się, że to w tym momencie pojawiła się ta pierwsza iskierka" – przyznała Dorota Kobiela-Welchman.
Dodała, że utwór Reymonta zachwyca ją swoim malarskim językiem. "Jako filmowiec wywodzę się ze świata sztuk pięknych i przede wszystkim chciałabym robić sztukę. Dla mnie sztuka jest czymś bardzo osobistym, co musi dotknąć pewnych aktualnych problemów. W ten sposób podeszłam do tej powieści. Wtedy to był bardzo intuicyjny wybór. Zachwyciła mnie historia. Później budowałam tę opowieść według klucza: co dla mnie jest w niej najcenniejsze i co może być najistotniejsze dla współczesnego odbiorcy. Powieść ukazuje bohatera zbiorowego, więc trzeba było podjąć jakąś decyzję. Wiedziałam, że chcę opowiedzieć historię o kobiecie. Moim zdaniem sztuka w dzisiejszych czasach musi walczyć, dać głos innym. Tą inną była dla mnie Jagna" – wyjaśniła Kobiela-Welchman.
Hugh Welchman z utworem Reymonta zetknął się za sprawą Doroty. "Dała mi książkę. Nie powiedziała, dlaczego. Powiedziała tylko: przeczytaj ją. Powieść leżała na mojej półce jakieś dwa lata, dopóki nie skończyliśmy prac nad Twoim Vincentem. W końcu pomyślałem, że jeśli nie przeczytam jej teraz – a byłem wówczas na cyfrowym detoksie i przez miesiąc w ogóle nie mogłem patrzeć w ekran – to nigdy tego zrobię. Kiedy ją przeczytałem, stwierdziłem, że to arcydzieło, jedna z najlepszych książek jakie kiedykolwiek czytałem o kondycji chłopstwa – grupy tak niedocenianej w historii, choć przecież najważniejszej. A zarazem było to dla mnie znacznie więcej niż po prostu liczące tysiąc stron arcydzieło – pełen dramatycznych zwrotów akcji romans, który mógłby stanowić podstawę bardzo dobrego dwugodzinnego filmu" – podsumował.
Obok "Doppelgängera. Sobowtóra" i "Chłopów" o Złote Lwy konkuruje 14 tytułów, wśród nich "Kos" Pawła Maślony, "Imago" Olgi Chajdas, "Lęk" Sławomira Fabickiego, "Raport Pileckiego" Krzysztofa Łukaszewicza, "Święty" Sebastiana Buttnego oraz "Tyle co nic" Grzegorza Dębowskiego. Laureata statuetki poznamy w sobotę. Wyłoni go jury w składzie: reżyser i scenarzysta Filip Bajon (przewodniczący), aktorka Dorota Pomykała, montażystka Magdalena Chowańska, pianista, kompozytor, aranżer, dyrygent Marcin Masecki, operator Janusz Gauer, scenarzystka i producentka Katarzyna Sarnowska oraz kostiumografka Katarzyna Walicka-Maimone.
Z Gdyni Daria Porycka