Filmowa biografia Elvisa Presleya była jedną z najgorętszych premier mijającego roku. Choć recenzenci mieli na temat dzieła Baza Luhrmanna mieszane opinie, co do jednego pozostali zgodni: błyskotliwa kreacja Austina Butlera zasługuje na najwyższe uznanie. „Pokazał umiejętności, o które nikt go nie podejrzewał” – pisał o nim Richard Lawson na łamach „Vanity Fair”. Z kolei Steve Pond chwalił „przenikliwy instynkt melodramatyczny i naturalną charyzmę Butlera. „Choć jest bardzo ekspresyjny, ani przez chwilę nie ociera się o karykaturę” – zachwycał się aktorem w recenzji opublikowanej w „The Wrap”.
Gwiazdor bardzo poważnie podszedł do kwestii przygotowań. Jak ujawnił w rozmowie z prasą, miesiącami ćwiczył pod okiem trenerów dialektu, aby upodobnić brzmienie własnego głosu do charakterystycznej barwy „Króla Rock and Rolla”. W efekcie po zakończeniu zdjęć wciąż nie mógł pozbyć się typowego dla południa Stanów Zjednoczonych akcentu, który wyróżniał piosenkarza. W wywiadzie udzielonym latem „Entertainment Weekly” gwiazdor ujawnił, że przez wytężoną pracę nad „Elvisem” mocno podupadł na zdrowiu – z powodu skrajnego wyczerpania musiał być hospitalizowany. „Gdy tylko skończyliśmy film, moje ciało dosłownie się zbuntowało” – zdradził.
Okazuje się, że zawodowe obwiązki odcisnęły swoje piętno także na relacjach Butlera z członkami rodziny. Aktor wyznał w rozmowie z „Variety”, że przygotowując się do występu, był tak bardzo skupiony na roli, że bardzo rzadko widywał się z ludźmi – nawet najbliższymi. „Nie widziałem swojej rodziny przez jakieś trzy lata. Zdarzało się, że miesiącami z nikim nie rozmawiałem. A kiedy to robiłem, myślałem tylko o Elvisie” – wyjawił gwiazdor.
W sensie zawodowym, jego wysiłek zdecydowanie się opłacił. Za rolę Presleya 31-letni Amerykanin zdobył nagrody People’s Choice i AACTA, a także otrzymał nominacje do Złotego Globu i Satelity. (PAP Life)