„Następnego dnia po zakończeniu zdjęć obudziłem się o czwartej rano. Poczułem przeszywający ból i od razu pojechałem do szpitala. Moje ciało się zbuntowało dosłownie dzień po tym, jak skończyliśmy film” – opowiada Butler w rozmowie z magazynem „GQ”. Jak okazało się po badaniach, w ciele aktora pojawił się wirus, który wywołał symulację zapalenia wyrostka robaczkowego. Efektem był tydzień spędzony w łóżku
Praca na planie „Elvisa” była wyczerpująca nie tylko dlatego, że wymagała wcielenia się w postać legendy popkultury, ale też z powodu pandemii COVID-19, która spowodowała długą przerwę w zdjęciach kręconych w Australii. Producenci filmu chcieli, aby Butler wracał na czas przerwy do Los Angeles, ale aktor pozostał w Australii. I cały czas zagłębiał się w swoją rolę. „Zamienił swoje mieszkanie w scenę znaną z produkcji detektywistycznych. Na ścianie wylądowały zdjęcia Elvisa Presleya z różnych momentów jego życia, a całość przypominała próbę odkrycia spisku” – czytamy w „GQ”.
Co ciekawe, sam aktor uważa, że przymusowe przerwy były bardzo przydatne. „Wydaje mi się, że film byłby zupełnie inny, gdybyśmy wtedy kontynuowali zdjęcia. Jestem więc wdzięczny losowi za to, że otrzymałem dodatkowy czas, by zamarynować się w tej roli” – stwierdził Butler.
Pierwsze recenzje „Elvisa” wskazują na to, że jego poświęcenie dla roli nie poszło na marne. W tej chwili na serwisie „Rotten Tomatoes” film Luhrmanna ma 82 proc. pozytywnych recenzji. Tymczasem Butler trenuje już do kolejnej roli. Zagra Feyda-Rauthy w drugiej części „Diuny” Denisa Villeneuve’a. Tę samą, którą w filmie Davida Lyncha grał wcześniej Sting. Na potrzeby tej roli Butler rozpoczął trening rzucania nożem do celu. (PAP Life)