"Don Corleone" - zwraca się w pierwszej scenie filmu do Ojca Chrzestnego przedsiębiorca pogrzebowy, który przyszedł prosić o sprawiedliwość dla swojej córki. W dniu wesela swojego dziecka Sycylijczyk spełnia prośby gości. "Don Corleone" - słyszymy, ale nie widzimy głównego bohatera, tylko tył fotela, w którym zasiada. Wreszcie kamera pokazuje ujęcie en face i w kinie można było usłyszeć westchnienie publiczności: to jest Brando?!
Ucharakteryzowany na starego mafiosa, z ustami wypchanymi wacikami, Brando przeobraził się kompletnie. I tym właśnie przekonał szefów wytwórni Paramount, która początkowo nie zgadzała się na obsadzenie Brando w roli Don Corleone. Powód? Wcześniejsze wybryki aktora, fama, że nie uczy się roli i wymagania finansowe gwiazdy. Jednak Coppola był nieugięty: Ojca Chrzestnego miał zagrać tylko Brando. Reżyser przekonał wytwórnię próbnym zdjęciami wspomnianej sceny otwierającej film.
Gaża Brando nie była wygórowana - 50 tys. dolarów. Co prawda, w kontrakcie aktor miał jeszcze zagwarantowane 5 proc. od wpływów filmu, ale odsprzedał je wytwórni za 300 tys. dolarów. Gdyby nie to, pewnie mógłby utrzymywać się z tantiem do końca życia...
"Piękna bestia", jak określano aktora w środowisku filmowym, urodził się 3 kwietnia 1924 r. w stanie Nebraska. Na Broadwayu zadebiutował już w wieku 20 lat. Pierwszym dużym sukcesem, zwiastującym rozwój jego kariery, była rola Stanleya Kowalskiego w filmowej adaptacji sztuki Tennessee Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem" z 1951 roku.
Stworzył wokół siebie aurę buntownika, był traktowany jak symbol seksu i stał się wzorem dla młodszego pokolenia aktorów, takich jak James Dean czy Paul Newman. W 1955 roku otrzymał Oscara za najlepszą rolę męską w filmie "Na nadbrzeżach". Jednak w latach 60. jego pozycja słabła, aż do momentu obsadzenia przez Coppolę w "Ojcu chrzestnym", gdzie udowodnił swoją wielkość. Ponownie wrócił na piedestał i po raz drugi w karierze otrzymał Oscara.
Brando, który uczęszczał do Actors Studio, stosował metodę Stanisławskiego, która odkrywała nowe środki techniki aktorskiej oparte na realizmie psychologicznym postaci. Według tych założeń aktor powinien być w każdej chwili gotowy na odbieranie bodźców, a co za tym idzie na dokonanie improwizacji. Cóż za wspaniała wymówka dla Brando, aby nie uczyć się roli...
Ostatnią z wielkich i zapamiętanych przez wszystkich kreacji Marlona Brando była rola w "Czasie apokalipsy" Coppoli. Film inspirowany był powieścią Josepha Conrada "Jądro ciemności". Jak wspominał reżyser, Brando jej nie znał i - zdaje się - nigdy całej nie poznał... Jednak jego kreacja znów przebiła role kolegów z planu.
Po występie w tym kultowym filmie coraz rzadziej pojawiał się na ekranie. Pochłonęły go problemy osobiste, m.in uzależnienie od alkoholu i skomplikowane relacje rodzinne. Jego życie osobiste nie było pasmem sukcesów. W 1990 roku syn aktora został skazany za morderstwo przyjaciela swojej siostry. Chora psychicznie córka Marlona Brando Cheyenne w 1995 r. - w wieku 25 lat - popełniła samobójstwo. Sam aktor pod koniec życia miał problemy z wciąż rosnącą wagą.
Nie był łatwy w relacjach. Nieliczni dziennikarze, którzy mieli okazję przeprowadzić z nim wywiad, wspominali to jak mękę. Sam Brando chyba zdawał sobie z tego sprawę, mówiąc: "Aktor to taki facet, który, jeśli tylko nie mówisz o nim, wcale cię nie słucha...".
Po 1980 roku wystąpił w zaledwie kilku filmach, a ostatnia rola przed śmiercią to Max w "Rozgrywce" z 2001 roku.
Zdobywca dwóch Oskarów, a także mniej chlubnej Złotej Maliny. Zmarł 1 lipca w 2004 roku w Los Angeles w wyniku rozwijającej się przez lata bulimii i niewydolności serca. Miał 80 lat. (PAP Life)