Był nastolatkiem, gdy w latach osiemdziesiątych usłyszał piosenkę "Russians" Stinga zawierającą wers: "How can I save my little boy from Oppenheimer's deadly toy?" ("Jak mogę uratować mojego małego chłopca przed śmiercionośną zabawką Oppenheimera?"). Od tego momentu nazwisko amerykańskiego fizyka istniało w świadomości Christophera Nolana. Jednak upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim nauki ścisłe stały się jego pasją. Echa tego zainteresowania pobrzmiewały później w wielu filmach Brytyjczyka – m.in. w "Interstellar" i "Tenecie", w których nawiązywał do teorii względności i tunelu czasoprzestrzennego. Tym razem postanowił pójść o krok dalej i zamiast kina science fiction stworzyć dramat biograficzny o fizyku zwanym "ojcem bomby atomowej". "Nie chcemy oceniać Roberta Oppenheimera. Chcemy spoglądać na świat jego oczami. Czy wiemy dokładnie, dlaczego coś robimy? Lektura Amerykańskiego Prometeusza: triumfu i tragedii Roberta Oppenheimera dała mi strukturę, na której mogłem zawiesić złożone informacje. Upewniła mnie, że mogę zrównoważyć dwie niezwykle ważne kwestie – projekt Manhattan i wszystko, co wydarzyło się później" – wspomniał reżyser, cytowany przez "Los Angeles Times".
Projekt "Manhattan", którego dyrektorem naukowym był dr Robert Oppenheimer, pozostaje jednym z największych przedsięwzięć w dziejach nauki. Wśród kilkunastu tysięcy naukowców zaangażowanych w badania zmierzające do skonstruowania broni nuklearnej byli również Polacy. Wśród nich kluczową rolę odegrał matematyk Stanisław Ulam, jeden z twórców słynnej lwowskiej szkoły matematycznej. Już w latach trzydziestych Ulam zyskał międzynarodową sławę, m.in. za sprawą błyskotliwych wykładów przyciągających uwagę uczonych na Sorbonie, w Cambridge oraz Princeton. Podczas stypendium na tej ostatniej uczelni zetknął się m.in. z Johnem von Neumannem, węgierskim twórcą teorii gier.
W momencie agresji Niemiec na Polskę Ulam przebywał w USA. Nie mógł wiedzieć, że niemal w tym samym czasie prezydent Franklin D. Roosevelt otrzymał list, przygotowany m.in. przez Alberta Einsteina, w którym najwybitniejsi fizycy USA ostrzegali przed konsekwencjami niedawnego rozszczepienia jądra atomu. "To nowe zjawisko umożliwi konstruowanie bomb i nie jest wykluczone – choć mniej pewne – że mogą w ten sposób powstać niezwykle potężne bomby nowego typu" – ostrzegał Einstein. Roosevelt nakazał natychmiastową intensyfikację badań, które w 1942 r. zostaną skoordynowane w ramach ściśle tajnego projektu "Manhattan".
"Późną wiosną 1943 r. napisałem do von Neumanna z pytaniem o możliwość pracy na rzecz armii. Wiedziałem, że jest w to zaangażowany, ponieważ jego listy nadchodziły często z Waszyngtonu, a nie z Princeton" – wspominał Ulam po latach. Otrzymał tajemniczą odpowiedź, że może zaangażować się w projekt naukowy, którego celów von Neumann nie mógł wyjawić. Wiedział, że centrum projektu znajduje się w Nowym Meksyku, i domyślał się, że w projekt zaangażowani są także inni jego przyjaciele. Jego przypuszczenia potwierdziły się, gdy w uniwersyteckiej bibliotece zauważył, że wypożyczony przez niego przewodnik turystyczny po Nowym Meksyku przeglądali wcześniej wszyscy jego koledzy i koleżanki, którzy "zniknęli" z uczelni.
W zbudowanym na pustkowiu laboratorium Los Alamos uczony spotkał nie tylko von Neumanna, ale również m.in. Enrica Fermiego i Nielsa Bohra. Ta trójka stanowi w jego wspomnieniach kluczową część projektu "Manhattan". Sam o swoim udziale pisał raczej niechętnie. Jednak jego prace statystyczne weryfikowały wiele hipotez, które mogłyby wprowadzić projekt w ślepą uliczkę. Jeszcze większą rolę odegrał przy projekcie bomby termojądrowej, gdy we współpracy z węgierskim fizykiem Edwardem Tellerem przeprowadził dowód matematyczny, w którym udowodnił, że pierwotne założenia projektu są niewłaściwe. Jego praca doprowadziła do pierwszej eksplozji bomby termojądrowej 1 listopada 1952 r. "Wierzę, że odkrycie tego źródła energii było czymś w rodzaju ratunku. Przy bombie wodorowej sięgnęliśmy po tak straszliwą broń, że nikt nigdy nie będzie mógł jej użyć do zbrodniczych celów. W nauce są rzeczy nieuniknione. Wcześniej czy później ktoś musiał do tego dojść" – wspominał w latach osiemdziesiątych Ulam. Próbna eksplozja miała siłę 700 bomb zrzuconych na Hiroszimę.
Poza Ulamem w projekt "Manhattan" zaangażowanych było kilku polskich uczonych, m.in. urodzony w rodzinie polskich emigrantów Gerard Pawlicki, nadzorujący uruchomienie pierwszego eksperymentalnego reaktora atomowego, Emil J. Konopiński, współautor ekspertyzy zaprzeczającej teorii, według której wybuch bomby atomowej doprowadzi do zapalenia się atmosfery ziemi, oraz Marion Edward Cieślicki, opracowujący metody doprowadzenia do eksplozji ładunku bomby. Przed zakończeniem projektu Los Alamos opuścił urodzony w Warszawie Józef Rotblat, ponieważ uznał, że w obliczu klęski Niemiec prowadzenie tych badań jest nieetyczne.
Szczegóły dotyczące fabuły "Oppenheimera" wciąż owiane są tajemnicą. Polscy widzowie poznają je w piątek, gdy film trafi do regularnej dystrybucji. W ubiegłym tygodniu odbyły się uroczyste premiery w Paryżu i Londynie. Tę drugą ceremonię obsada opuściła chwilę po przejściu po czerwonym dywanie, na znak solidarności ze strajkiem SAG-AFTRA (Screen Actors Guild – American Federation of Television and Radio Artists). Nolan promował tytuł praktycznie sam. "Nie tworzę filmów po to, by wysłać w świat jakiś komunikat. Robię je, bo interesują mnie fascynujące historie. Ale częścią tej opowieści jest powrót do podstawowych informacji dotyczących bomby, a tym samym oderwanie się od oświadczeń politycznych, filozofii, sytuacji geopolitycznej. Spoglądamy na surową moc, która ma zostać uwolniona, i zastanawiamy się, co to oznacza dla ludzi zaangażowanych w projekt i dla nas wszystkich" - stwierdził w rozmowie z "Bulletin of the Atomic Scientists". W innych wywiadach przyznał, że jego obraz może być "doświadczeniem intensywnym", "wywołującym strach", ale – jak zapewnił - starał się zawrzeć w nim również "miłość do postaci, do relacji międzyludzkich".
Pierwsze recenzje wskazują, że mu się to udało. "+Oppenheimer+ to monumentalne osiągnięcie Christophera Nolana. Potężna historia opowiedziana na największą możliwą skalę. Cillian Murphy wykorzystuje szansę, budując hipnotyzujący portret moralnej udręki" – napisał Matt Neglia (Letterboxd). Wtórował mu Gregory Ellwood (The Playlist): "Byłem sceptyczny, ale Oppenheimer pozostał we mnie, odkąd obejrzałem go w ubiegłym tygodniu. Tak, to trzy godziny, ale gęste w scorsese’owski sposób, a ostatnich dwadzieścia minut doprowadza trzy wątki narracyjne do poruszającej konkluzji". Również Bilge Ebiri (Vulture) uznał dzieło Nolana za niesamowite. "Słowo, które przychodzi mi na myśl, to przerażający. Toczący się w niesłychanym tempie, niesamowicie szczegółowy, zawiły dramat historyczny, który wzrasta, wzrasta i wzrasta, aż Nolan uderza młotem w najbardziej zdumiewający, wstrząsający sposób" – podsumował.
W obsadzie - obok Cilliana Murphy’ego - znaleźli się m.in. Emily Blunt, Matt Damon, Robert Downey Jr., Florence Pugh i Gary Oldman. Za zdjęcia odpowiada Hoyte Van Hoytema, a za muzykę – Ludwig Göransson. Dystrybutorem obrazu jest United International Pictures.
Daria Porycka, Michał Szukała