W świecie Tolkiena
Peter Jackson przeniósł na ekran „Władcę Pierścieni” i „Hobbita”. Te adaptacje twórczości jednego z ojców fantastyki można darzyć sympatią lub nienawidzić. Jednak nie sposób odmówić reżyserowi kunsztu, a jego obrazom solidnego wizualnego wykonania. Wielu z pewnością do kinowego „Władcy” czuje sentyment i wraca do tych filmów, z każdym seansem odkrywając nowe „smaczki”, trochę inaczej sprawa się ma z „Hobbitem”.
„Król” sukcesów
Ostatnio reżyser wspominał o swoim potencjalnym udziale w powstawaniu serialu „Pierścienie Władzy”. Finalnie współpraca nie doszła do skutku.
Trylogia "Władca Pierścieni” zgarnęła prawie miliard dolarów. A „Powrót Króla” zdobył rekordowe 11 Oscarów. Ale prócz bycia twórcą filmowym, Jackson jest przede wszystkim fanem dzieł Tolkiena.
Bolączki reżysera
W podcaście “The Hollywood Reporter” Jackson opowiedział, że bycie reżyserem nie pozwala mu na odbieranie filmów, jak odbywa się to w przypadku zwykłego fana. Twórca uwielbia „Władcę Pierścieni”, jednak trylogia odebrała mu umiejętność świeżego spojrzenia na obrazy tak, jak robią to właśnie widzowie. Nie potrafi czerpać radości z seansu. Jak sam dodaje, rozważał nawet skorzystanie z hipnozy, byleby tylko zapomnieć o pracy nad filmami:
Kiedy tworzyliśmy filmowego “Władcę Pierścieni”, zawsze czułem się pechowcem, który nigdy nie będzie mógł doświadczyć tego momentu, w którym wychodzi film. […] To była dla mnie taka ogromna strata, że nie mogłem obejrzeć filmów jak wszyscy inni ludzie. Tak właściwie to nawet rozważałem skorzystanie z usług hipnotyzera, który sprawiłby, że zapomniałbym, jak robiłem filmy.
Zastanawialiście się, jak wyglądałaby "Władca Pierścieni" bez Jacksona?
Judyta Nowak - RMF Classic