Stellan Skarsgard w filmie „Diuna” wciela się w rolę legendarnego złoczyńcy, barona Vladimira Harkonnena, który jest zaprzysięgłym wrogiem rodu Atrydów. W powieści Herberta jest opisywany jako osobnik obleśny i niezwykle tłusty. Ze względu na tuszę nie jest w stanie poruszać się bez specjalnych urządzeń. Transformacja Skarsgarda w Harkonnena wymagała więc sporego wysiłku od ekipy charakteryzatorskiej.
„Na planie spędziłem osiem albo dziewięć dni. Moja postać nie pojawia się więc w filmie za często. Bardzo odczuwalna będzie jednak jego obecność. Jest tak przerażająca, że nawet jeśli nic nie będzie mówił, widzowie będą się go bali. Jestem w tym filmie niewiarygodnie gruby. Każdego dnia na fotelu charakteryzatorskim spędzałem osiem godzin. W niektórych scenach sprawiam wrażenie bardzo wysokiego, bo lewituję. Widzowie będą mieli niezłą frajdę” – wyznał Skarsgard w rozmowie z portalem „The Daily Beast”.
„Nie mogę się już doczekać Diuny. Głównie dlatego, że to film Denisa Villeneuve’a. Cokolwiek on nakręci, tworzy atmosferę przypominającą taniec. Możesz jej dotknąć, bo zostajesz w nią wessany. Nigdy się nie nudzisz, nawet gdy podziwiasz długie, powolne ujęcia. Ta atmosfera sprawia, że trafiasz do jego wszechświata. Myślę, że tak samo będzie z tym filmem. Świetnie się z pracuje z Villeneuve’m, bo to piękny człowiek” – dodał Skarsgard.
Tym, co sprawia, że widzowie czekają na to, co z „Diuną” Herberta zrobił Villeneuve, jest fakt, że studio nie wtrącało się w produkcję filmu. Potwierdzał to w jednym z poprzednich wywiadów właśnie Skarsgard. „To film wyreżyserowany przez prawdziwego filmowca, a nie przez studio. Wygląda na to, że dali mu całkiem wolną rękę. Musieli, bo osobista pieczęć twórcy filmu jest niezbędna do odniesienia sukcesu” – mówił aktor. (PAP Life)