Mimo że Tommy Lee Jones ma wiele rezydencji - na Florydzie, w Nowym Meksyku i Argentynie - to na teksańskim ranczu czuje się najlepiej. Mieszka w San Saba, sto kilometrów na północ od San Antonio. W tym miasteczku przyszedł też na świat. Jones jest Teksańczykiem w ósmym pokoleniu.
"Byłem najbardziej uprzywilejowanym dzieciakiem na świecie, bo Bóg dał mi się urodzić w Teksasie. Żal mi było tych wszystkich, którzy nie mieli tego szczęścia. Czułem, że jestem w raju. Nie umiałem wyjaśnić, dlaczego, ale było to dla mnie jasne jak słońce" - opowiada francuskiemu dziennikowi "Le Monde".
Po swoim ranczo uwielbia galopować w siodle. "W mojej rodzinie hoduje się konie od kilku pokoleń. Dziadek był kowbojem, a ja dosiadałem zwierząt, odkąd tylko nauczyłem się chodzić" - przyznaje 68-letni Teksańczyk.
Gdyby jego kariera aktorska się załamała, Jones ma plan B. "Mimo mojego wieku jest wiele miejsc, gdzie dostałbym robotę. Potrafię dosiąść każdego zwierzęcia, wiem, czym jest stado bydła, i umiem wszystko, czego wymaga się od kowboja" - mówi.
Jones jest też kowbojem w sposobie bycia. Ci, którzy mieli z nim do czynienia, twierdzą, że jest podejrzliwy wobec obcych. Powściągliwy, wręcz gburowaty - to inne określenia, charakteryzujące aktora, którego oglądaliśmy w "Ściganym" czy "Facetach w czerni".
Swój sentyment dla "Dzikiego Zachodu" Tommy Lee Jones mógł wyrazić, reżyserując western "Homesman". Obraz został owacyjnie przyjęty na ostatnim festiwalu w "Cannes". Polska premiera filmu nie jest jeszcze znana. fot.PAP/EPA (PAP Life)