„Mieliśmy wiele planów, by znów pracować razem. Nie pasował albo termin, albo z projektem było coś nie tak. Teraz żałuję. Chciałbym mieć okazję spotkać go jeszcze raz. Powiedzieć mu, jak wiele znaczyła dla mnie jego praca. Ale może już o tym wiedział. Mam taką nadzieję” – napisał Martin Scorsese w opublikowanym w „The Guardian” tekście poświęconym Rayowi Liotcie. Zmarły niedawno aktor był gwiazdą „Chłopców z ferajny” Scorsese’a.
To właśnie doświadczenie wspólnej pracy na planie słynnych „Chłopców z ferajny” stało się dla Scorsese okazją do przypomnienia niedawno zmarłego aktora. Liotta zmarł 26 maja w Republice Dominikany, gdzie pracował na planie filmu „Dangerous Waters”. Miał 67 lat.
„Mieliśmy problem z nakręceniem „Chłopców z ferajny”. Moja kariera dotykała dna, a studia filmowe nie za bardzo chciały ze mną pracować. Potrzebowaliśmy aktora do głównej roli Henry’ego Hilla. Kogoś, kto posiadał rzadką kombinację wielu cech. Musiał być niebezpieczny. Musiał być rozbrajający. Musiał być kimś zbliżonym do niewiniątka – jak na świat, o którym opowiadaliśmy – który był świadkiem wszystkich wydarzeń, o których opowiadamy. Musiał wyglądać i zachowywać się jak ktoś pochodzący z tego właśnie świata. Zawęziliśmy wybór do kilku nazwisk. Wśród nich był Ray Liotta. Byłem zachwycony jego rolą w „Dzikich namiętnościach” Jonathana Demme. Zastanawiałem się jednak, czy udźwignie pierwszoplanową rolę” – wspomina Scorsese.
Przeciwko wyborowi Liotty był producent filmu, Irwin Winkler. Uważał, że aktor nie ma tyle uroku, by zrównoważył gwałtowny charakter postaci. Scorsese przypomniał w swoim tekście, co sprawiło, że Winkler zmienił zdanie. „Podczas kolacji Ray grzecznie poprosił go o chwilę rozmowy. Odeszli w cichy kącik restauracji, gdzie porozmawiali, a w trakcie tej rozmowy Ray przekonał do siebie Irwina […]. Zawsze załatwiał swoje sprawy z prawdziwą elegancją” – wspomina słynny reżyser.
Szybko stało się jasne, że wbrew obawom reżysera Liotta udźwignie główną rolę. „Na planie „Chłopców z ferajny” dużo improwizowaliśmy. Z wieloma członkami obsady i ekipy znaliśmy się od lat. Na taki plan wszedł zupełnie nowy Ray Liotta. I wpasował się od razu, jak gdyby pracował z nami od lat. Nigdy nie zapomnę, jak przygotowywaliśmy się do jednej ze scen. Dowiedziałem się, że Ray właśnie otrzymał bardzo złą wiadomość. Poszedłem do niego i był całkiem rozkojarzony. Jego matka umierała na raka. Powiedziałem, żeby do niej jechał, ale był nieugięty i chciał najpierw nakręcić tę scenę. Weszliśmy razem na plan, powiedzieliśmy, co się stało, a gdy zaczęliśmy zdjęcia, wydarzyło się coś niezwykłego. Scena dotyczyła euforii bohaterów po ich pierwszym udanym skoku. Wszyscy zebrali się dookoła Raya i czuć było emocjonalną więź pomiędzy nimi. Każdy, łącznie z Rayem, śmiał się i świętował, a zarazem był w żałobie. Śmiech i łzy, łzy i śmiech” – opowiada Scorsese. (PAP Life)