Z ustaleń policji wynika, że do kradzieży na XVI-wiecznym cmentarzu Greyfriars Kirkyard w Edynburgu doszło w niedzielę 21 sierpnia. Skradziono marmurową tablicę z grobu kupca Jamesa Scotta, który zmarł 8 września 1785 roku w wieku 78 lat i jego żony Elizabeth Lockhart, zmarłej w czerwcu 1803 roku w wieku 89 lat. Nazwisko Lockhart znane jest czytelnikom książek J.K. Rowling. Pisarka na tym cmentarzu znalazła bowiem kilka inspiracji do nazwania bohaterów książek o Harrym Potterze. Można tu znaleźć m.in. grób Toma Riddle’a.
Czy to właśnie nazwisko Lockhart było magnesem, który skłonił złodzieja do kradzieży płyty z tego akurat grobu? Tego nie wiadomo. Policja w Edynburgu nie ma hipotezy na temat motywu. Ma natomiast podejrzaną. "Poszukujemy kobiety, która była widziana w tej okolicy. Miała około 165 cm wzrostu, szczupłą budowę ciała i rude włosy. Ubrana była w biało-fioletową bluzkę w paski, czarne spodnie, limonkowe skarpetki i tenisówki, mówiła z amerykańskim akcentem" - powiedziała sierżant Charlotte Crerar z policji w Edynburgu w rozmowie z “Mail Online”, apelując do czytelników o informacje, które mogą pomóc w schwytaniu złodziejki.
Nazwiska, które trafiły doksiążek o Harrym Potterze, nie są jedyną "atrakcją turystyczną" cmentarza Greyfriars Kirkyard. Większość osób odwiedza tę zabytkową nekropolię, by zobaczyć pomnik najwierniejszego na świecie psa - skye terriera Bobby’ego. Zobaczyć i dotknąć, bo potarcie jego nosa podobno przynosi szczęście. Dlaczego Bobby stał się symbolem psiej wierności? Według legendy przez dwa lata mieszkał ze swoim właścicielem Johnem Grayem, nocnym stróżem z Edynburga. Gdy Gray zmarł w 1858 roku i został pochowany na cmentarzu Greyfriars Kirkyard, pies czuwał przy jego grobie aż do własnej śmierci w 1872 roku, czyli przez 14 lat.
„Pomimo ciągłego nakłaniania zarówno przez mieszkańców, jak i gości, by opuścił cmentarz, Bobby dzielnie znosił na ulewne deszcze, mroźne zimy i upalne lata, pozostając w miejscu spoczynku właściciela. Z czasem opowieść o wiernym psie rozeszła się po bliższej i dalszej okolicy, a Bobby zyskał rzeszę wielbicieli. Ludzie przybywali z całego kraju i zagranicy, aby zobaczyć na własne oczy tę żywą legendę – czytamy na stronie Edinburgh.org
W 1867 roku Bobby otrzymał nawet obrożę od Lorda Provosta. Oznaczała ona, że był psem licencjonowanym, a co za tym idzie, chronionym przed nowym prawem, które nakazywało pozbyć się wszystkich nielicencjonowanych psów. Bobby został uwieczniony w wielu książkach i filmach, między innymi w 1961 roku przez wytwórnię Disneya. Za miesiąc ma się ukazać kolejna książka, której autorzy, Mike Macbeth i Paul Keevil, sędziowie kynologiczni, uważają, że Bobby nie był skye terrierem, jak dotychczas uważano, lecz dandie dinmont terrierem.
Jeszcze bardziej sensacyjne informacje na temat legendarnego psa pojawiły się w 2011 roku. Dr Jan Bondeson odkrył dowody na to, że w rzeczywistości w latach 1858-1872 istniało dwóch Bobbych – i że żaden z nich nie należał do mężczyzny, przy którego grobie siedział. Z badań dr. Bondesona wynika, że pierwszy pies był w po prostu bezdomny. Przybłąkał się do pobliskiego szpitala, a następnie trafił na cmentarz. Kustosz nekropolii James Brown traktował go tak dobrze, że pies tu został, a miejscowi uważali, że opłakuje swojego zmarłego pana. Gdy historia o wiernym psie się rozeszła, cmentarz zaczęły odwiedzać tłumy. Wiele osób przekazywało panu Brownowi datki na rzecz Bobby'ego, a przy okazji zaglądało do pobliskiej restauracji należącej do Johna Trailla.
Ze śledztwa dr. Bondesona wynika, że pies zmarł w 1867 roku. Wtedy panowie Brown i Traill zastąpili go innym, podobnym, aby interes dalej się kręcił. "Na zdjęciach Bobby’ego widać wyraźną zmianę w maju lub czerwcu 1867 roku. Ta podmiana tłumaczyłaby też długowieczność psa. Miał żyć 18 lat, podczas gdy nawet dzisiaj skye terriery dożywają 10-12 lat" - stwierdził dr Bondeson. Jeśli jego teoria jest prawdziwa, Bobby był dla lokalnej gospodarki kurą znoszącą złote jajka, więc nawet jeśli ktoś wiedział o oszustwie, zapewne nietrudno było go przekonać, by milczał. Także teraz to odkrycie nie robi dużego wrażenia na tych, którzy przychodzą tu, by pocierać jego nos na szczęście. Ciekawe, czy poszukiwana rudowłosa kobieta z amerykańskim akcentem też to zrobiła? A jeśli tak, to miejmy nadzieję, że jednak więcej szczęścia będą mieli szukający jej policjanci. (PAP Life)