Pochodząc z Wrocławia Gracjan Szymczak ukończył tamtejszą Akademię Muzyczną uzyskując trzy dyplomy z wyróżnieniem, czyli w zakresie gry na fortepianie i wiolonczeli oraz dyrygentury. Obecnie jest tam pedagogiem fortepianu mając już doktorat. Do tej pory zdążył już dać się poznać jako wybitny pianista w 7-miu krajach europejskich (Niemcy, Szkocja, Norwegia, Czechy, Austria, Francja, Włochy), występował też w Turcji, Chinach i Australii.
Wrocławski pianista ma już w swym dorobku 5 płyt. Niniejsza zawiera dzieła Debussy’ego, Ravela, Paderewskiego i Magina. Pierwszą pozycją tego programu jest suita „Bergamasque” Claude’a Debussy’ego. Zaczyna się ona od urokliwego pre ludium wywołującego miły, bardzo przyjemny nastrój, który dobrze uchwycił pianista grając tę część szczególnie łagodnie. Natomiast część II suity – menuet – wydaje się trochę dziwny, bo są w nim miejsca, w których zapomina się o tym, że jest to menuet, zwłaszcza w epizodach dość ruchliwych oraz w fazach o zagęszczonym brzmieniu. Słuchacze mogą być przyzwyczajeni do tego, że menuet to bardzo elegancki, powściągliwy taniec. Ale oczywiście część ta jest oparta na rytmie trójkowym i grana jest w umiarkowanym tempie. Poza tym zawiera też fazy staccatowe, które nadają muzyce lekkość.
Najsławniejszą częścią suity Bergamasque jest uwielbiane „Clair de lune”. To niezwykle czarująca muzyka, która gdy grana jest tak tajemniczo, jak to potrafił Gracjan Szymczak, łatwo kojarzy się z bladą poświatą księżyca. Pianista nawet trochę żywszej i płynniejszej fazy środkowej nie wzmocnił na tyle, żebyśmy zapomnieli o nocy. Zatem stwierdzić tu trzeba niezwykle trafną interpretację.
Część finałowa suity jakby przekornie wnosi radość i beztroskę, bo to popularny w epoce baroku angielski taniec „Passepied”, w całości wesolutki, lekki, prowokujący do tańczenia, zwłaszcza że w dużej mierze operuje staccatem. I tak właśnie beztrosko potraktował finał suity wykonawca, epatując przy tym bezproblemową techniką.
Kolejną pozycją na płycie są 3 polskie tańce Miłosza Magina. Jest to kompozytor i pianista niezbyt w Polsce znany, gdyż w wieku ok. 30 lat przeniósł się z Polski na stałe do Paryża, gdzie został laureatem pianistycznego konkursu i gdzie zajął stanowisko profesora tamtejszego konserwatorium. Musiał być w Paryżu wysoko ceniony, skoro od 1985 roku odbywają się tam konkursy pianistyczne jego imienia.
Owe 3 tańce Magina to nasz narodowy mazur, kujawiak i oberek. Mazur jest prawdziwie zadzierzysty, acz w części środkowej kompozytor go na jakiś czas uspokaja, by jednak powrócić do „roztańczonego” mazura, ale z niespodzianką na koniec. Bo oto pojawiają się nagle cichutkie najwyższe dźwięki z końca klawiatury, po których całość kończy kilka taktów forte. Polski pianista oczywiście doskonale wyczuł charakter mazura i zagrał go bardzo stylowo. Następujący później kujawiak mógł nas wprawić w zadumę, bo się okazał bardzo wolny i oszczędny dynamicznie. W wykonaniu Gracjana Szymczaka grającego zamglonym tonem z rubatowymi zwolnieniami kujawiak zdawał się zmierzać nie tyle do końca, ile do zaniknięcia. Miało to swoisty urok. Ale potem dosłownie wybuchnął oberek, od początku już mocno „roztańczony”, grany
w maksymalnym tempie, wywołujący wrażenie zapamiętałego w obrotach młynka. Taką interpretację wybrał pianista, co wymagało brawurowej gry, jaka u tego wirtuoza
wydaje się po prostu ulubionym żywiołem.
Trzecia pozycja na płycie to Sonatina Maurice’a Ravela. Jest to utwór w całości typowo impresjonistyczny, trzeba w nim zatem stosować wiele brzmieniowych, subtelnych
odcieni. Część I jest utrzymana w tempie umiarkowanym, a mimo to okazuje się dość ruchliwa, co wynika z takiej faktury, w której melodia prowadzona jest w ćwierćnutach, ale akompaniuje jej ruch dźwiękowy złożony z 3 razy mniejszych wartości czasowych. Nie jest to łatwe do uzyskania odpowiednich proporcji dynamicznych między melodią a akompaniamentem, ale w wykonaniu Gracjana Szymczaka ten rozdział jest dobrze słyszalny. Całość I części wydaje się grana lekko zamglonym dźwiękiem i dlatego ciągle się odczuwa styl impresjonistyczny.
Część II o charakterze menueta jest niewiele wolniejsza od pierwszej, ale czuje się w niej puls taneczności. Ostatecznie zaskakuje zakończeniem, gdyż najpierw wydaje się, że muzyka zmierza do bardziej patetycznego końca, a tymczasem po tej fazie zaczyna cichnąć i zwalniać, a do jakiego stopnia, o tym świadczy znak „ppp”, czyli „możliwie jak najciszej”, czemu towarzyszy jeszcze najbardziej zwolnione tempo. Ale potem następuje ostry kontrast, bo część III, oznaczona „animé” (z ożywieniem), okazuje się wirtuozowska, grana potoczyście, płynnie, ładnym tonem, choć w fazie środkowej niejako „domaga się więcej słodyczy”, co wyraża określenie – pisząc po polsku – „bardzo słodko, ekspresywnie”. Wszystkich tego typu instrukcji pianista pilnie przestrzegał, więc to brawurowe wykonanie było jednocześnie w pełni poprawne.
Na koniec koncertu Gracjan Szymczak zagrał Sonatę es-moll op. 21 Ignacego Jana Paderewskiego. Jest to dzieło z początków XX wieku (z ok. 1906 r.), więc nie ma się co dziwić, że zostało stworzone na wzór klasyczny. Zatem część I ma formę allegra sonatowego i napisana jest w systemie w pełni tonalnym. Wobec tego pianista też
przestrzegał tu w grze stylu klasycznego wraz z jego rygorami rytmicznymi. Grał śmiało, ale słusznie unikał rubata (chwiejne tempo) i przesadnych kontrastów. Zmiany agogiczne czy też dynamiczne wprowadzał tylko zgodnie z instrukcjami słownymi w nutach. Pięknie zagrał część II, dbając o jej dostojny charakter pełen powagi i trzymającego w napięciu bardzo wolnego tempa. Część ta pod koniec potężnieje dynamicznie i kończy się patetycznym w charakterze „fortissimo” (najgłośniej).
Najbardziej rozbudowany jest wirtuozowski finał Sonaty, grany w tempie „allegro vivace” (szybko, żywo). Jest to tok bardzo ruchliwy z niewielkimi epizodami trochę spokojniejszymi. Ale finał jest szczytowo rozpędzony, w dodatku doprowadzony do dynamiki określonej znakiem „ffff” (najmocniej jak się da), co doprawdy jest w muzyce rzadkością, zwłaszcza z okresu z przełomu wieków XIX / XX. Podziwiać można pianistę, że te tempa i tak rozległą dynamikę zrealizował jakby bez najmniejszych problemów. Wszystko wygrał precyzyjnie, po prostu wyśmienicie. Efekt jest porażający – w najlepszym sensie.
Ewa Kofin