„Przed Elvisem nie było niczego” – to słynny cytat najsłynniejszego Beatlesa. Od wczesnej młodości Elvis Presley był dla niego inspiracją, wzorem i idolem. W wielu wywiadach John powtarzał, że od zawsze był fanem Elvisa i że jego największym marzeniem było to, by kiedyś spotkać się z Królem Rock’n’Rolla. Okazja nadarzyła się dopiero w sierpniu 1965 roku podczas trzeciej trasy The Beatles po Stanach Zjednoczonych. Czwórka z Liverpolu i Elvis spotkali się w Los Angeles w domu gwiazdora bez obecności kamer, choć niektórzy świadkowie, że jakieś nagrania wtedy powstały. Po tym spotkaniu drogi dwóch muzycznych legend zaczęły się rozchodzić i już nigdy się nie skrzyżowały.
John Winston Lennon urodził się 9 października 1940 roku w trakcie jednego z kolejnych niemieckich nalotów bombowych na Liverpool. Jak większość dzieci w tamtym czasie otrzymał imię na cześć bohatera tamtych czasów Winstona Churchilla. Niemniej ciotka małego Winstona Mimi kiedy go po raz pierwszy zobaczyła, zakochała się i zmusiła rodziców chłopca do dania mu drugiego imienia John. Burzliwy poród był niewątpliwie zapowiedzią burzliwego charakteru Johna i burzliwej kariery. Niesforny, niepokorny, klasowy śmieszek, to najczęstsze określenia małego i młodego Lennona, którego wychowywała ciotka Mimi. Od wczesnej młodości John musiał przewodzić. Zakładał swoje kolejne bandy, setki raz wdawał się w bójki, by bronić swoje przywództwo, rodzice zakazywali swoim synom kontaktów z nieobliczalnym młodym hersztem.
O dziwo nie miał specjalnych ciągot do muzyki. Próby zapisania go przez ciotkę do jakiejś szkoły muzycznej spełzły na niczym. Jedynym instrumentem, który dostał od swojego wujka i na którym zaczął grać już w wieku 10 lat, była harmonijka ustna. Mając kilkanaście lat dostał od swoje matki Julii używaną gitarę, jednak pierwsze próby nauki na tym instrumencie nie były sukcesem. John nigdy nie został wirtuozem gry na gitarze i wcale się tego nie wypierał, co nie przeszkodziło mu założyć zespół muzyczny, który potem sprzedał największą ilość płyt w historii.
Wracając do Johna i Elvisa. Początek kariery króla Rock’n’Rolla miał decydujący wpływ na życie i karierę Johna Lennona. Pokolenie młodych Brytyjczyków urodzonych w trakcie wojny lub tuż po niej musiało odreagować szare, smutne i biedne powojenne lata. Powiew świeżości przypłynął statkami do portu w Liverpoolu wprost z USA, gdzie młodzież także się przebudziła dzięki młodemu, dynamicznemu wykonawcy z Memphis. Młodzi po jednej i po drugiej stronie Atlantyku zaczęli ubierać się w skóry, wyglądać i zachowywać jak James Dean i Marlon Brando w kultowych filmach tamtego czasu. A muzycznie rządził Elvis. W pokoju Johna zawsze na ścianie wisiały podobizny Elvisa. Co do muzyki John jak urodzony przywódca założył zespół The Quarryman i zaczął od popularnej w latach 50-ych muzyki skiflowej, by wpaść w objęcia rock’n’rolla. Jednocześnie po spotkaniu i przyjęciu do zespołu Paula McCartneya zaczął rozwijać się w nim wielki talent twórczy, który zapoczątkował wielką karierę The Beatles. Pewnie nie sądził wtedy, że w pewny momencie w USA zdetronizuje dotychczasowego Króla, pobije jego rekordy sprzedaży płyt i frekwencji na koncertach i wreszcie sprawi, że Presley zaszyje się w Hollywood i nie pokaże się publicznie aż do 1968 roku, kiedy historia The Beatles zaczęła dobiegać końca.
Można zrozumieć frustrację Elvisa wywołaną niesamowitym sukcesem Beatlesów w Stanach Zjednoczonych. Zazdrościł im tego, czego on sam doświadczał w latach 50-atych, uwielbienia publiczności i oszałamiających sukcesów muzycznych. Znał wartość ich talentu, szczególnie jeśli chodzi o komponowanie własnych utworów. Elvis nie skomponował żadnego, a jedynie w genialny sposób odtwarzał skomponowane przez innych utwory. Rozmawiali o tym podczas słynnego spotkania w lecie 1965 roku. Na przełomie lat 60-ątych i 70-ątych Elvis pozwalał sobie często na złośliwe komentarze i dziwne zachowania wobec czwórki z Liverpoolu, wypominał im narkotyki, których był zajadłym wrogiem, ciągle nie mógł się pogodzić z tym, że musi dzielić miejsce na szczycie. W latach 70-ątych kiedy Elvis wrócił do regularnych koncertów, docenił swoich brytyjskich konkurentów do swojego repertuaru włączył kilka znanych kompozycji Lennona i McCartneya.
Dla Johna Elvis był Elvisem wyłącznie w czasie jego rock’n’rollowej kariery do roku 1958, do czasu jego pobytu w wojsku w Niemczech. Nie akceptował jego późniejszej filmowej twórczości, a już w szczególności nie znosił jego wizerunku scenicznego z lat 70-ątych, za to do końca podkreślał rolę jaka Elvis odegrał w jego życiu.
Obaj podzielili ten sam los, zmarli w młodym wieku – Elvis 42 lata, John 40 lat, odcisnęli swoje piętno na muzyce i kulturze XX wieku, pozostawili po sobie mnóstwo piosenek i dali swoim fanom wiele szczęścia. I nie zmieni tego ich wieloletnia „szorstka” miłość. Dziś w jednej z wielkich hal wystawowych Graceland w Memphis, dokąd przybywa tysiące fanów Elvisa, wisi wielki portret Johna Lennona z jego słynną sentencją „Przed Elvisem nie było niczego”
Krzysztof Nepelski