Mógł zapisać się w historii kina jako Bond, ale źle czuł się w garniturze, a przede wszystkim brakowało mu klasy i uroku, jak to określił w szczerym wywiadzie dla „Variety”. Zamiast tego Sam Worthington ze skromnym CV i kilkoma australijskimi produkcjami na koncie swoją niepokorną postawą sprawił, że James Cameron dostrzegł w nim Jake'a Sully’ego - bohatera swojego kolejnego filmu „Avatara”. I pomyśleć, że zaskarbił sobie sympatię wielkiego filmowca... wściekłym wypluciem gumy do żucia w kamerę.
Jak wyglądało przesłuchanie do jednego z najbardziej kasowych filmów w historii kina? Gwiazdor nie wiedział, co to za produkcja, ani kto jest reżyserem. Wszystko było wielką tajemnicą. Worthington miał odczytać krótką kwestię. Po latach wspomina, że był sfrustrowany, nie wiedział praktycznie nic na temat filmu, ostatecznie stwierdził więc, że to przesłuchanie jest stratą czasu i zamiast odczytać powierzoną mu kwestię, w przypływie buntu wypluł gumę. Tą szokującą postawą zwrócił na siebie uwagę filmowca, który mimo sprzeciwów studia filmowego upierał się, aby powierzyć rolę temu właśnie temu aroganckiemu aktorowi. „Sam był facetem, który sprawił, że chciałem za nim podążać, chciałem iść za nim do piekła, innym aktorom to się nigdy nie udało” – przyznał reżyser.
Wraz z premierą filmu przyszła wielka, międzynarodowa sława, z którą gwiazdor nie czuł się najlepiej. Jeszcze przed angażem do hollywoodzkiej produkcji, znany jedynie australijskiej publiczności, buntował się przeciwko rozpoznawalności. Sprzedał swój dobytek, wcisnął materac do samochodu i dosłownie zamieszkał w aucie. „Żyłem wtedy w Sydney i za każdym razem, gdy szedłem do baru, ludzie mnie rozpoznawali. Buntowałem się przeciwko temu” – wyjaśnił w wywiadzie. Po „Avatarze” ucieczki od jeszcze większej sławy szukał w alkoholu.
„Miasta na świecie znałem nie z dzielnic, czy zabytków, a ulubionych barów. Przed lotem samolotem wypijałem pięć kieliszków szampana” – wspomina. Gdy żona subtelnie dawała mu do zrozumienia, że pije za dużo, on na początku nie dostrzegał problemu. „Myślałem, że to normalne. Nie lubiłem tego, kim byłem. Picie pozwalało mi przetrwać dzień” – wyznał. W pewnym momencie od picia swój dzień zaczynał i choć potrafił się z tym kryć, nałóg niemal zniszczył jego małżeństwo. „Byłem emocjonalnym pijakiem. Im dłużej piłem, stawałem się bardziej emocjonalny, nieobliczalny, rozdrażniony. W końcu moja żona postawiła mi ultimatum: +możesz robić, co chcesz, ale nie muszę być przy tym+” – to dosłownie i w przenośni go otrzeźwiło. (PAP Life)