Odmówił zagrania czegokolwiek na bis i nazwał Perugię "przeklętym miastem". Wszystko dlatego, że niektórzy widzowie robili mu zdjęcia, czego - jak się podkreśla - obsesyjnie nie znosi.
Nigdy więcej nie zaprosimy Jarretta - ogłosili w środę organizatorzy prestiżowego festiwalu jazzowego, który gościł go
już kilkakrotnie począwszy od pierwszego, pamiętnego koncertu w 1974 roku.
W ten sposób dyrekcja imprezy zareagowała na zachowanie muzyka podczas koncertu dla 4 tysięcy widzów w arenie Santa Giuliana. Artystę zdenerwowały błyski aparatów fotograficznych pod koniec występu, jakie zobaczył z widowni. A siedział tam między innymi minister kultury, wicepremier Francesco Rutelli.
Najwyraźniej niektórzy widzowie nie wzięli serio ostrzeżenia, które usłyszeli na początku koncertu. "Żadnych zdjęć, bo inaczej
sobie pójdziemy" - powiedział stanowczo sam Keith Jarrett siadając przy fortepianie.
Kiedy zaś zobaczył potem, że nie wszyscy spełnili jego prośbę, zszedł ze sceny nie zagrawszy nic na bis, a na odchodnym
powiedział jeszcze o Perugii: "damn city" (przeklęte miasto).
"Tak nie można traktować widzów i nie można obrażać całego miasta. Ludzie przyjechali z całych Włoch pokonując setki
kilometrów i zapłacili niemało za ten koncert" - powiedział dyrektor artystyczny festiwalu Umbria Jazz Carlo Pagnotta.
Dodał następnie: "Postanowiliśmy zerwać wszelkie kontakty z Jarrettem".
"Piękna muzyka i brzydki charakter pianisty" - tak koncert podsumowały włoskie media.
Sylwia Wysocka